poniedziałek, 14 marca 2022

Recenzja Deathhammer „Electric Warfare”

 

Deathhammer

„Electric Warfare”

Hells Headbangers Records 2022

No i powróciło dwóch moich ulubionych Norwegów, oczywiście po kilku innych najulubieńszych. Kolejna płyta w ich dorobku nie zaskakuje. Nikt też chyba nie spodziewał się czegoś odkrywczego, a raczej wszyscy czekali na kontynuację tego szaleństwa. Za sprawą zawartości „Electric Warfare” znowu wsiadamy do machiny czasu i przenosimy się w lata osiemdziesiąte. Z głośników atakuje nas agresywny oraz bezkompromisowy thrash metal z diabłem w tle. Szybkie riffy, ostrzał z bębnów i świetny aczkolwiek typowy dla tego gatunku wokal, przypominający czasami Tom’a Aray’ę. Ogólnie rzecz biorąc, tak jak na poprzednich produkcjach, skojarzenia nasuwają się jednoznacznie. Słychać tu Slayer’a i całą bandę ówczesnych kapel, które napierdalały thrash, ale taki nieoczywisty, bo z rogami. Deathhammer przez ponad czterdzieści minut szturmuje nasze uszy za pomocą pędzących i tnących gitar. Nie ma tu miejsca na półśrodki. Ostro i do przodu. Od czasu do czasu zajadłe riffy przechodzą w chwytliwe melodie. Pojawiają się też wwiercające się w głowę solówki, a wokalista z zapałem wszystkiemu wtóruje, wykrzykując kolejne frazy. Wszystko to już kiedyś było. Nawet zostało trochę zapomniane. Czy zatem jest sens nagrywać kolejny klon przeszłości? Jest. Dlaczego? Żeby przypomnieć starym dziadom jak to kiedyś młodzi byli i świetnie się bawili, a młodym pokazać na czym metal polega, że walić w ryj musi i basta. W zalewie dzisiejszych gatunków i podgatunków, wielu ich udziwnień, jak i zbytniej delikatności owych, Deathhammer jest jak szczypta soli dla całej sceny. Tak trzymać.

shub niggurath

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz