piątek, 4 marca 2022

Recenzja VAELMYST „Secrypts of the Egochasm”

 

VAELMYST

„Secrypts of the Egochasm”

Independent 2021

Melodyjny Metal Śmierci to nie jest gatunek, który darzę jakąś specjalną atencją, uważam bowiem, patrząc globalnie, że ta część metalowej sceny jest bardzo mocno nękana przez przeciętność, a spora część zespołów, które nawet ciekawie kiedyś zaczynały i potrafiły zagrać z werwą i polotem, w pogoni za coraz większym poklaskiem zaczęły tworzyć lekkostrawną papkę dla mas i jak dla mnie pod względem muzycznym skończyły w rynsztoku. Co pewien jednak czas, nawet i w tej zwyrodniałej już niszy, która dawno temu odeszła od swych korzeni pojawiają się produkcje, które coś sobą reprezentują i nie są li tylko łatwą w odbiorze, przesłodzoną sraczką, stworzoną wyłącznie po to, aby pławić się w dziwkach i majonezie. Do takich właśnie ciekawych, dobrych płyt, które wypełnia Melodyjny Death Metal, zaliczyć można zdecydowanie wydaną w zeszłym roku, debiutancką, pełną płytę amerykańskiego trio Vaelmyst zatytułowaną „Secrypts of the Egochasm”. Materiał ten, to prawie 41 minut zadziornej, chwytliwej, napędzanej w dużym stopniu przez gitary muzyki o wysokim stopniu technicznego zaawansowania. Jak już przed chwilą nadmieniłem, pierwsze skrzypce na tym albumie grają wiosła, które operują nielicho pokręconymi, często warstwowo ułożonymi, mocnymi riffami, klimatycznymi pasażami tworzącymi falujące płynnie gobeliny dźwięków, jak i dopracowanymi, wyrazistymi, wirtuozerskimi wręcz partiami solowymi o narracyjnym charakterze i zdecydowanie klasycznym szlifie. Gitarzysta zespołu często odważnie zapuszcza się także w rejony progresywne, czerpiąc stamtąd ciekawe rozwiązania melodyczne, jak i strukturalne. Ta płytka to jednak nie tylko sprawne, szybkie i nierzadko łamane palcowanie po gryfie. Równie ważną rolę odgrywa tu sekcja, będąca niejako energetycznym katalizatorem tego krążka. Beczki mają tu więc odpowiednią moc i konkretnie kopią po żebrach, a przy tym potrafią również wywijać niewąskie, rytmiczne łamańce. Soczysty, intensywny bas także odstawia chwilami zacne hołubce, będąc kontrapunktem, lub wzmocnieniem dla gitary, wsuwając się momentami cichcem w nieco bardziej eksperymentalne, niemal improwizowane, jazzowe faktury dźwięków. Warstwę instrumentalną trzymają za pysk agresywne, jadowite, cierpkie wokalizy, a całość uzupełniają zastosowane z wyczuciem ozdobniki (odrobinka gustownego parapetu, czy też neoklasyczne, akustyczne ornamenty). Bardzo dobrze to wszystko brzmi, dźwięk, z jakim obcujemy na „Secrypts…” jest zwarty, ostry, żrący, przestrzenny i kąsa boleśnie, jednak osobiście dorzuciłbym mu nieco więcej ciężaru i tłustego mięska na sekcję rytmiczną. Gdybym miał gdzieś umiejscowić twórczość Vaelmyst, to powiedziałbym, że zespół wszedł udanie na ścieżkę, którą podróżował Opeth, tak do roku 2008.Mam tylko nadzieję, że panowie zza wielkiej kałuży nie skręcą na jakimś rozwidleniu i że nie doprowadzi ich ono do miejsca, w którym znajdują się obecnie ich koledzy ze Szwecji, bo szkoda by było. W tym wszystkim dziwi mnie także fakt, że jeszcze żadna wytwórnia nie zgłosiła się po ten materiał, a może się zgłosiła, tylko zespół spuścił ją do kanalizacji? Nieważne, tak czy siusiak zapewne niebawem, jak znam życie, ustawi się po ten zespołu kolejka. Podsumujmy zatem. Debiutancki pełniak Vaelmyst, to najlepszy chyba album z Melodyjnym Death Metalem, jaki słyszałem w ostatniej pięciolatce. Naprawdę jest czego posłuchać i nawet, jeżeli w ostatecznym rozrachunku nie zdecydujecie się na zakup tej płytki, to na pewno  warto ją sprawdzić.

 

Hatzamoth


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz