VAELMYST
„Secrypts of the Egochasm”
Independent
2021
Melodyjny
Metal Śmierci to nie jest gatunek, który darzę jakąś specjalną atencją, uważam
bowiem, patrząc globalnie, że ta część metalowej sceny jest bardzo mocno nękana
przez przeciętność, a spora część zespołów, które nawet ciekawie kiedyś
zaczynały i potrafiły zagrać z werwą i polotem, w pogoni za coraz większym
poklaskiem zaczęły tworzyć lekkostrawną papkę dla mas i jak dla mnie pod
względem muzycznym skończyły w rynsztoku. Co pewien jednak czas, nawet i w tej
zwyrodniałej już niszy, która dawno temu odeszła od swych korzeni pojawiają się
produkcje, które coś sobą reprezentują i nie są li tylko łatwą w odbiorze,
przesłodzoną sraczką, stworzoną wyłącznie po to, aby pławić się w dziwkach i
majonezie. Do takich właśnie ciekawych, dobrych płyt, które wypełnia Melodyjny
Death Metal, zaliczyć można zdecydowanie wydaną w zeszłym roku, debiutancką,
pełną płytę amerykańskiego trio Vaelmyst zatytułowaną „Secrypts of the
Egochasm”. Materiał ten, to prawie 41 minut zadziornej, chwytliwej, napędzanej
w dużym stopniu przez gitary muzyki o wysokim stopniu technicznego
zaawansowania. Jak już przed chwilą nadmieniłem, pierwsze skrzypce na tym albumie
grają wiosła, które operują nielicho pokręconymi, często warstwowo ułożonymi,
mocnymi riffami, klimatycznymi pasażami tworzącymi falujące płynnie gobeliny
dźwięków, jak i dopracowanymi, wyrazistymi, wirtuozerskimi wręcz partiami
solowymi o narracyjnym charakterze i zdecydowanie klasycznym szlifie.
Gitarzysta zespołu często odważnie zapuszcza się także w rejony progresywne,
czerpiąc stamtąd ciekawe rozwiązania melodyczne, jak i strukturalne. Ta płytka
to jednak nie tylko sprawne, szybkie i nierzadko łamane palcowanie po gryfie. Równie
ważną rolę odgrywa tu sekcja, będąca niejako energetycznym katalizatorem tego
krążka. Beczki mają tu więc odpowiednią moc i konkretnie kopią po żebrach, a
przy tym potrafią również wywijać niewąskie, rytmiczne łamańce. Soczysty,
intensywny bas także odstawia chwilami zacne hołubce, będąc kontrapunktem, lub
wzmocnieniem dla gitary, wsuwając się momentami cichcem w nieco bardziej
eksperymentalne, niemal improwizowane, jazzowe faktury dźwięków. Warstwę
instrumentalną trzymają za pysk agresywne, jadowite, cierpkie wokalizy, a
całość uzupełniają zastosowane z wyczuciem ozdobniki (odrobinka gustownego
parapetu, czy też neoklasyczne, akustyczne ornamenty). Bardzo dobrze to
wszystko brzmi, dźwięk, z jakim obcujemy na „Secrypts…” jest zwarty, ostry,
żrący, przestrzenny i kąsa boleśnie, jednak osobiście dorzuciłbym mu nieco
więcej ciężaru i tłustego mięska na sekcję rytmiczną. Gdybym miał gdzieś
umiejscowić twórczość Vaelmyst, to powiedziałbym, że zespół wszedł udanie na
ścieżkę, którą podróżował Opeth, tak do roku 2008.Mam tylko nadzieję, że
panowie zza wielkiej kałuży nie skręcą na jakimś rozwidleniu i że nie
doprowadzi ich ono do miejsca, w którym znajdują się obecnie ich koledzy ze
Szwecji, bo szkoda by było. W tym wszystkim dziwi mnie
także fakt, że jeszcze żadna wytwórnia nie zgłosiła się po ten materiał, a może
się zgłosiła, tylko zespół spuścił ją do kanalizacji? Nieważne, tak czy siusiak
zapewne niebawem, jak znam życie, ustawi się po ten zespołu kolejka. Podsumujmy
zatem. Debiutancki pełniak Vaelmyst, to najlepszy chyba album z Melodyjnym
Death Metalem, jaki słyszałem w ostatniej pięciolatce. Naprawdę jest czego
posłuchać i nawet, jeżeli w ostatecznym rozrachunku nie zdecydujecie się na
zakup tej płytki, to na pewno warto ją sprawdzić.
Hatzamoth
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz