czwartek, 10 marca 2022

Recenzja Veles Court "Fields of Nephilim"

Veles Court
"Fields of Nephilim"
velescourt@gmail.com

Tak tytułem wstępu zapodam, "iż że" Veles Court to nie jest jakieś nowe zjawisko na naszej rodzimej scenie metalurgicznej. Nazwa pojawiła się podobno już w latach 90., ale nie znalazłem wzmianki o żadnym wydawnictwie z rzeczonego okresu. Jest natomiast faktem, że ansambl ów popełnił był debiutancki krążek w roku bestii 2014 i ... znów zapadł w letarg. Tym razem jednak nie trzeba było czekać 20 lat i panowie Maya i Mruwa tworzący ów zgrabny duecik, wypluli ze swych trzewi drugi krążek. Nie będę ściemniał, że słyszałem jedynkę bo nie słyszałem. Wiem natomiast, po przeczytaniu recenzji, na jednym "konkurencyjnym" portalu, że po pierwsze primo był to album mocno nierówny jakościowo (z przewagą raczej słabo), a po drugie primo sporo na nim było inspiracji Paradise Lost z okresu Draconian Times. A po trzecie primo ultimo to biorąc pod uwagę tytuły niektórych kawałków wyjszedł był z tego taki pogański gothic. Wspominam o tym ponieważ na drugim krążku zasadniczo kontynuacji nie ma. Owszem nie jest to płyta równa i jednorodna. Dzięki temu nie jest jednak jednostajna. Chłopaki sporo mieszają łącząc nieco techniczny Death Metal z Blackiem. Bywa równo marszowo by za chwilę zapierdalać na złamanie karku. No i generalnie sporo tych zmian tempa jest ... Gdzieś tam nienachalnie przebija mi stary dobry Vader. Brzmienie trochę mechaniczne, co nadaje bardziej zimnego, letko industrialnego charakteru. Do tego czasami w tle delikatne klawiszowe pasaże nadające głębi a czasami nawet nieco bardziej wysunięte ale jednak nie zmiękczające całości. Gitarry nieźle chodzą ... rytmicznie do pomachania baniakiem. Do tego solówkowe przeszkadzajki. Brzmienie bardzo selektywne i potężne ale przy tak gęstych bębnach i wspomnianym industrialnym zabarwieniu nie może być inne. Najważniejsze dla mnie jest, że chłopaki nie kcą być drugim Behemothem. Wokal hmmm ... mocny growl ... tak jakby ... Gorefest z okolic "Soul Survivor". Na wstępie tej recki powołałem się na opinię kolegów po piórze, że jedynka była nierówna. Czy dwójka jest równa? Zasadniczo do 5 kawałka tak. Ten szósty czyli "Nad Nami" już odstaje od poprzedzających go pięciu tracków. Trochę w tym jakby melodeklamacji a trochę mechanicznego deciora z growlem. I do tego kawałka jest raczej ok. Czyli wszystko w jednym klimacie. I w tym momencie płyta mogłaby się dla mnie zakończyć. Ale chłopaki postanowili inaczej i ... Płytę zamykają cover Venom "Countess Bathory", instrumentalny "March of the Damned" i paradajsowy "Burn! Burn! Burn!" z debiutu. Ta część "Fields of Nephilim" nie wnosi moim zdaniem zbyt wiele a wręcz, przynajmniej mi, psuje klimat krążka. Ale żeby nie było … raptem trzy ostatnie kawałki nie powinny zaważyć na ocenie całości. Nie jest to może moje granie, ale muza ma kopa, ma klimat i warto się z nią zapoznać … a może zostanie z Wami na dłużej?

RBN

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz