wtorek, 8 marca 2022

Recenzja Black Blood of the Earth “Bleak Light, Fervent Dark”

 

Black Blood of the Earth

“Bleak Light, Fervent Dark”

Art of the Night Productions 2021

Pamiętacie Prosecutor “Krew Czarnej Ziemi”? Jeśli tak, to stare chuje jesteście, że sobie zażartuje. Żart to na poziomie narysowania chuja w zeszycie od bioli nielubianej kujonki z klasy, a i samo porównanie nazwy toruńskiego bandu ma się nijak do muzyki tworzonej onegdaj przez bytomian, poza oczywistą zbieżnością nazwy z tytułem płyty. Heheszki zatem na bok. Wydany w zeszłym roku, po ponad dziesięciu latach od chwili założenia zespołu, debiut Black Blood of the Earth rozpoczyna się rewelacyjnie. Po krótkim akustycznym wstępie brzmiącym jak fragment wyjęty z „Hammerheart” dostajemy w ryj świetnym (tak, nie dobrym, nie bardzo dobrym, świetnym!) Katatoniowym riffem z okresu dajmy na to „Discouraged Ones”. Motyw ten buja cudownie przez minutę, po czym całość zwalnia i… rujnowana jest przerażającym polskim angielskim. Mam spory margines dystansu pod tym względem, ale tutaj po prostu muszę ten mankament wytknąć, głównie dlatego, że psuje mi odbiór najlepszego numeru na tej płycie. Kiedy po chwili  pierwsze skrzypce przejmuje growl, nie jest to już nadto słyszalne, więc całe szczęście, że czystych wokali już tu więcej nie uświadczamy. Doświadczamy natomiast sporo bardzo dobrej muzyki. Nie pamiętam kiedy ostatni raz wracałem do wczesnego October Tide, ale „Bleak Light, Fervent Dark” to właśnie takie death/doomowe granie w szwedzkim klimacie. Sporo tu chwytliwych melodii, zarówno ciężkich jak wojenny okręt jak i lżejszych, rockowych, mogących się spokojnie kojarzyć z przeddepeszowym etapem Paradise Lost czy wspomnianą wcześniej Katatonią (kolejnym niesamowicie wbijającym się w pamięć riffem z tego gatunku jest ten z utworu tytułowego).  Album ten trwa trzy kwadranse i naprawdę nie sposób się przy nim nudzić. Słychać, że takie granie przychodzi chłopakom bardzo swobodnie, zwinnie przemieszczają się między doomowym ciężarem, akustycznymi wstawkami i melancholijnymi pasażami, tworząc na bazie zapomnianych już nieco przeze mnie składników niebywale interesującą propozycję na rodzimym runku muzycznym. Ta muzyka buja, potrafi sprawić wiele satysfakcji i bynajmniej nie nudzi, nawet przy dłuższym posiedzeniu. Materiał też brzmi bardzo przyzwoicie, więc nawet jeśli pojawiają się tu drobne niedociągnięcia, to nie ma sensu ich wytykać, bo po dwóch – trzech odsłuchach, kiedy „Bleak Light, Fervent Dark” zaczyna naprawdę kręcić, po prostu przestaje się na nie zwracać uwagę. Nieczęsto ostatnio wracałem do tego typu klimatów, ale Black Blood of the Earth przypomnieli mi że czasem warto. Dobry, obiecujący materiał. Mam nadzieję, że na drugą płytę nie trzeba będzie czekać kolejnych dziesięć lat. I że nie będzie na niej żadnych deklamacji czy innego rodzaju czystych wokali.

- jesusatan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz