Black Blood of the Earth
“Bleak Light, Fervent Dark”
Art of the Night Productions 2021
Pamiętacie Prosecutor “Krew Czarnej Ziemi”? Jeśli
tak, to stare chuje jesteście, że sobie zażartuje. Żart to na poziomie
narysowania chuja w zeszycie od bioli nielubianej kujonki z klasy, a i samo
porównanie nazwy toruńskiego bandu ma się nijak do muzyki tworzonej onegdaj
przez bytomian, poza oczywistą zbieżnością nazwy z tytułem płyty. Heheszki
zatem na bok. Wydany w zeszłym roku, po ponad dziesięciu latach od chwili
założenia zespołu, debiut Black Blood of the Earth rozpoczyna się rewelacyjnie.
Po krótkim akustycznym wstępie brzmiącym jak fragment wyjęty z „Hammerheart”
dostajemy w ryj świetnym (tak, nie dobrym, nie bardzo dobrym, świetnym!)
Katatoniowym riffem z okresu dajmy na to „Discouraged Ones”. Motyw ten buja
cudownie przez minutę, po czym całość zwalnia i… rujnowana jest przerażającym
polskim angielskim. Mam spory margines dystansu pod tym względem, ale tutaj po
prostu muszę ten mankament wytknąć, głównie dlatego, że psuje mi odbiór najlepszego
numeru na tej płycie. Kiedy po chwili pierwsze skrzypce przejmuje growl, nie jest to
już nadto słyszalne, więc całe szczęście, że czystych wokali już tu więcej nie
uświadczamy. Doświadczamy natomiast sporo bardzo dobrej muzyki. Nie pamiętam
kiedy ostatni raz wracałem do wczesnego October Tide, ale „Bleak Light, Fervent
Dark” to właśnie takie death/doomowe granie w szwedzkim klimacie. Sporo tu
chwytliwych melodii, zarówno ciężkich jak wojenny okręt jak i lżejszych,
rockowych, mogących się spokojnie kojarzyć z przeddepeszowym etapem Paradise
Lost czy wspomnianą wcześniej Katatonią (kolejnym niesamowicie wbijającym się w
pamięć riffem z tego gatunku jest ten z utworu tytułowego). Album ten trwa trzy kwadranse i naprawdę nie
sposób się przy nim nudzić. Słychać, że takie granie przychodzi chłopakom
bardzo swobodnie, zwinnie przemieszczają się między doomowym ciężarem,
akustycznymi wstawkami i melancholijnymi pasażami, tworząc na bazie
zapomnianych już nieco przeze mnie składników niebywale interesującą propozycję
na rodzimym runku muzycznym. Ta muzyka buja, potrafi sprawić wiele satysfakcji
i bynajmniej nie nudzi, nawet przy dłuższym posiedzeniu. Materiał też brzmi
bardzo przyzwoicie, więc nawet jeśli pojawiają się tu drobne niedociągnięcia,
to nie ma sensu ich wytykać, bo po dwóch – trzech odsłuchach, kiedy „Bleak
Light, Fervent Dark” zaczyna naprawdę kręcić, po prostu przestaje się na nie
zwracać uwagę. Nieczęsto ostatnio wracałem do tego typu klimatów, ale Black
Blood of the Earth przypomnieli mi że czasem warto. Dobry, obiecujący materiał.
Mam nadzieję, że na drugą płytę nie trzeba będzie czekać kolejnych dziesięć
lat. I że nie będzie na niej żadnych deklamacji czy innego rodzaju czystych
wokali.
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz