RIVERS ABLAZE
„Devoid Dying Sun”
Independent
2021
Do tej recenzji podchodziłem
kilka razy i każdorazowo wypierdalałem moje wypociny do kosza, gdyż wydawały mi
się one warte, co najwyżej funta kłaków. Nie jest bowiem łatwo pisać o muzyce,
jaką na swym drugim pełniaku zaprezentował węgierski Rivers Ablaze powołany do
życia przez Mártona Kertészaznanego z From the Sky i Special Providence,
oraz Andreas’a Nagy, którego niektórzy
kojarzą zapewne z Sear Bliss i Nefaroius. Cóż, bez pracy, nie ma kołaczy, a kto
rano wstaje…ten się nie wyśpi. Spróbuję zatem ponownie przedstawić Wam to, co
usłyszałem na „Devoid Dying Sun”. Zacznę może od tego, że to album w pełni
instrumentalny, a jak wiadomo, takie płytki kojarzą się bardzo często z
progresywnym onanizmem, który pewną część słuchaczy doprowadza co prawda do
orgazmu, ale u większości powoduje raczej ból głowy połączony z mdłościami. Ten
album to jednak zdecydowanym ruchem ręki potwierdzający tę regułę wyjątek.
Dlaczego? Ano, przede wszystkim dlatego, że zawiera doskonałą muzykę, która
zgrabnie wyślizguje się wszelakim szablonom. Szeroko pojętego, progresywnego
grania znajdziemy tu co prawda sporo, ale usłyszymy na tym krążku także
wyśmienite partie Technicznego Metalu Śmierci lat 90-tych, zimne, Black
Metalowe tekstury, jak i zabarwione kosmicznym Rockiem wykończenia, czy Jazzowe
krawędzie. Co najważniejsze jednak „Pozbawione Umierającego Słońca” to jedna,
zwarta, doskonale skomponowana i zaaranżowana całość, a nie produkcja stworzona
po to, aby zabłysnąć rozdętym ego poszczególnych muzyków. Techniczne
umiejętności poszczególnych grajków, choć są na niebotycznie wysokim poziomie,
nie są tu najważniejsze sensu stricto, lecz są gustownie dopasowane do każdej,
znajdującej się na tym krążku kompozycji. To album pełen przemyślanych, bardzo
dobrze zbudowanych, wykonanych i zrealizowanych utworów, który intryguje,
wciąga i uzależnia. Naprawdę trudno oswobodzić się z objęć tej płytki, gdy już
człowiek zacznie z nią romansować. Jest to bowiem prawdziwy, spiralny labirynt
utkany z wielobarwnych dźwięków, nastrojów i emocji, ale również do pewnego
stopnia z potęgi i mrocznego majestatu. Zdaję sobie sprawę, że dla większości
miłośników metalowego oldschool’a ta płytka będzie wyzwaniem zarówno ze względu
na mnogość zastosowanych tu stylistycznych rozwiązań, jak i brzmienia całości,
które jest co prawda mocne i przestrzenne, ale sklecono je jednak raczej wedle
aktualnie panujących wytycznych. Czy zatem warto sobie tą płytką zawracać cztery
litery? No ja pierdolę, wg mnie jak chuj warto! Mam nadzieję, że chociaż część
z czytających tę reckę podzieli moje zdanie, ale żeby tak się stało, musicie
moi drodzy chcieć zapoznać się z tą płytą, a jak już ją włączycie, to sami się
przekonacie, że dalej jest już z górki. Ja w każdym razie mam ciary na torbie i dla mnie „Devoid Dying Sun” to płytka genialna, ale ja
całkiem normalny nie jestem i ogólnie rzecz biorąc pozer ze mnie i wieśniak,
więc najlepiej będzie, jak sami zapoznacie się z tym materiałem, nie zwracając
uwagi na moje nędzne wypociny.
Hatzamoth
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz