Angel Death
„Demo 1991”
Blasphemous Art 2022
Przełom lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych
to był najcudowniejszy czas. Właśnie wtedy powstały największe kamienie milowe
gatunku i praktycznie nie było miesiąca, ba, tygodnia, żeby ktoś, gdzieś na
świecie nie wypalił płytą, która po prostu rozpierdalała w pizdu. Zwłaszcza
rządnego krwi nastolatka, którym wówczas byłem. Zalew nowości był, jak na tamte
czasu, faktycznie zatrważający, ale człowiek i tak chciał więcej i więcej.
Rzecz w tym, że choćby nie wiadomo jak się starał, wszystkiego ogarnąć nie był w
stanie. Z tego też powodu nazwa Angel Death do dziś była mi nieznana. Zespół
działał na przełomie wspomnianych przeze mnie dziesięcioleci, ale ostatecznie
nie doczekał się debiutu płytowego. Materiał, który dziś gości w moim decku to
taśma zawierająca demo z 1991 roku wzbogacone o cztery dodatkowe utwory z
singli „”Gore (Blood of War)” oraz „Exorcisin’ the Pain”, co w sumie daje
niemal pięćdziesiąt minut muzyki. Czy warto sobie tym wydawnictwem zawracać
głowę? To zależy. Jeśli mienicie się maniakami staroszkolnego śmierć metalu i
chujowo brzmiące demówki przegrywane po
raz dziesiąty były dla was chlebem powszednim, to powinniście rzucić się na te
nagrania jak wyposzczony pies na sukę. Znajdziemy tu bowiem wszystko to, od
czego łezka w oku się może zakręcić. Klasyczny death metal z odrobiną
naleciałości thrashowych, przebijających się w kompozycjach w sposób podobny do
francuskiej Massacra, oscylujący gdzieś pomiędzy graniem z kontynentu z tym
zamorskim. W niektórych fragmentach słychać także wyraźne echa Slayer. Co
ciekawe, Włosi nie kopiowali żadnego z zespołów w sposób dosłowny a ewidentnie
starali się wykreować własny styl. Sporo w ich utworach riffów idealnie
nadających się do headbangingu, dużo także grania nieco siłowego, bez zbędnego
udziwniania, w myśl zasady że death metal miał siać pożogę a nie głaskać po
jajkach. Pomimo chałupniczego brzmienia (zwłaszcza na nagraniach z demo, gdzie dudniące beczki często przodują a
gitary nieco giną w tle) słychać, iż panowie warsztat mieli opanowany na przynajmniej
średnim poziomie i potencjał drzemał w nich solidny. Muzykę wspierał bardzo
niski, guturalny wokal, mogący przywoływać poniekąd styl znany z belgijskiego
Blasphereion, co nadawało jej jeszcze więcej prymitywnej mocy. Śmiem gdybać, że
jeśli zespół nie poszedłby do piachu jego nazwa mogłaby dziś być szerzej znana,
bo jego rozwój szedł w prawidłowym kierunku. Stało się jednak inaczej, co
absolutnie nie przeszkadza, by z jego spuścizną się zapoznać. Zagwarantować wam
mogę jedno, jeśli pamiętacie tamte czasy, to słuchając tej taśmy poczujecie się
znów młodzi. A takich chwil nie kupicie za żadne pieniądze. Ech…
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz