wtorek, 15 marca 2022

Recenzja Angel Death „Demo 1991”

 

Angel Death

„Demo 1991”

Blasphemous Art 2022

Przełom lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych to był najcudowniejszy czas. Właśnie wtedy powstały największe kamienie milowe gatunku i praktycznie nie było miesiąca, ba, tygodnia, żeby ktoś, gdzieś na świecie nie wypalił płytą, która po prostu rozpierdalała w pizdu. Zwłaszcza rządnego krwi nastolatka, którym wówczas byłem. Zalew nowości był, jak na tamte czasu, faktycznie zatrważający, ale człowiek i tak chciał więcej i więcej. Rzecz w tym, że choćby nie wiadomo jak się starał, wszystkiego ogarnąć nie był w stanie. Z tego też powodu nazwa Angel Death do dziś była mi nieznana. Zespół działał na przełomie wspomnianych przeze mnie dziesięcioleci, ale ostatecznie nie doczekał się debiutu płytowego. Materiał, który dziś gości w moim decku to taśma zawierająca demo z 1991 roku wzbogacone o cztery dodatkowe utwory z singli „”Gore (Blood of War)” oraz „Exorcisin’ the Pain”, co w sumie daje niemal pięćdziesiąt minut muzyki. Czy warto sobie tym wydawnictwem zawracać głowę? To zależy. Jeśli mienicie się maniakami staroszkolnego śmierć metalu i chujowo brzmiące  demówki przegrywane po raz dziesiąty były dla was chlebem powszednim, to powinniście rzucić się na te nagrania jak wyposzczony pies na sukę. Znajdziemy tu bowiem wszystko to, od czego łezka w oku się może zakręcić. Klasyczny death metal z odrobiną naleciałości thrashowych, przebijających się w kompozycjach w sposób podobny do francuskiej Massacra, oscylujący gdzieś pomiędzy graniem z kontynentu z tym zamorskim. W niektórych fragmentach słychać także wyraźne echa Slayer. Co ciekawe, Włosi nie kopiowali żadnego z zespołów w sposób dosłowny a ewidentnie starali się wykreować własny styl. Sporo w ich utworach riffów idealnie nadających się do headbangingu, dużo także grania nieco siłowego, bez zbędnego udziwniania, w myśl zasady że death metal miał siać pożogę a nie głaskać po jajkach. Pomimo chałupniczego brzmienia (zwłaszcza na nagraniach z demo,  gdzie dudniące beczki często przodują a gitary nieco giną w tle) słychać, iż panowie warsztat mieli opanowany na przynajmniej średnim poziomie i potencjał drzemał w nich solidny. Muzykę wspierał bardzo niski, guturalny wokal, mogący przywoływać poniekąd styl znany z belgijskiego Blasphereion, co nadawało jej jeszcze więcej prymitywnej mocy. Śmiem gdybać, że jeśli zespół nie poszedłby do piachu jego nazwa mogłaby dziś być szerzej znana, bo jego rozwój szedł w prawidłowym kierunku. Stało się jednak inaczej, co absolutnie nie przeszkadza, by z jego spuścizną się zapoznać. Zagwarantować wam mogę jedno, jeśli pamiętacie tamte czasy, to słuchając tej taśmy poczujecie się znów młodzi. A takich chwil nie kupicie za żadne pieniądze. Ech…

- jesusatan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz