wtorek, 29 marca 2022

Recenzja Häxenzijrkell „Urgrund”

 

Häxenzijrkell

„Urgrund”

Amor Fati Productions 2022

Zapewne nie przypadkowo Amor Fati zaplanowało, wydanie kolejnego krążka Häxenzijrkell na trzydziestego kwietnia. Każdy szanujący się wyznawca diabelskiej sztuki wie cóż to za data.To co pojawi się na drugim pełniaku Niemców, to kontynuacja twórczości z poprzednich wydawnictw. Niespełna trzydzieści sześć minut muzyki, podobnie jak na poprzednim albumie, podzielonej na trzy utwory, a każdy z nich niesie ze sobą głęboki mrok. Jak już zdążyli nas do tego przyzwyczaić, dźwięki płyną tutaj nieśpiesznie. Króluje wolne tempo, które niekiedy przyśpiesza do średniego, ale tylko na chwilkę, gdyż zaraz wraca na swoje poprzednie tory. Gitary w akompaniamencie dość mocno wysuniętej perkusji, wygrywają monotonne riffy. Przeradzają się one momentami w koszmarny noise, z którego po chwili wyrastają pierwotne akordy. Gdzieś spoza nich wyłaniają się opętańcze, nienawistne i zarazem podniosłe wokale. Czasami też pojawiają się beznamiętne deklamacje w języku niemieckim, co dodatkowo nadaje całości odhumanizowanego charakteru. Nacisk na stworzenie posępnej i rytualnej atmosfery jest niezaprzeczalny. Nie ma tu miejsca na jakiekolwiek melodie i chwytliwe zagrywki. Jest za to obrzędowość i czerń tak głęboka, jaką tylko można sobie wyobrazić. Häxenzijrkell gra black metal, przyciągający do siebie i pochłaniający światło niczym czarna dziura. Słuchanie tej produkcji jest niczym uczestnictwo w bluźnierczym obrzędzie, przy czym buja to nas niesłychanie. Efekt ten można przyrównać delikatnie do tego co robi z ciałem Cultes Des Ghoules czy Nekkrofukk, a hipnotyczności Von mógłby się od nich uczyć. Nieskomplikowana budowa kompozycji nie jest niczym negatywnym, bo w tej prostocie zaklęta jest cała magia. Dodatkowe przyprawienie „Urgrund” elementami doom, a także dark ambientu, jeszcze bardziej zagęszcza materiał i potęguje jego niesamowitą naturę, wywołującą ciarki na plecach oraz uczucie niepokoju. Podobnie jest z brzmieniem. Jest ono mniej ziarniste, niż na poprzedniej produkcji, ale jego barwa wydaje się być twardsza przez co uderza z większą mocą w nasze zmysły. Na najnowszym albumie tego duetu z Essen nie znajdziemy niczego nowego ani odkrywczego. Spotkamy za to stare i wypróbowane patenty, których się kurczowo trzymają i za które ich kocham czyli purystyczny kult diabła oraz skrajnie ceremonialną mentalność. W sam raz do słuchania w noc świętej Walpurgii. Przepyszne, religijne uniesienie. Takich wydawnictw nigdy dość.

shub niggurath

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz