Häxenzijrkell
„Urgrund”
Amor Fati Productions 2022
Zapewne
nie przypadkowo Amor Fati zaplanowało, wydanie kolejnego krążka Häxenzijrkell
na trzydziestego kwietnia. Każdy szanujący się wyznawca diabelskiej sztuki wie
cóż to za data.To co pojawi się na drugim pełniaku Niemców, to kontynuacja
twórczości z poprzednich wydawnictw. Niespełna trzydzieści sześć minut muzyki,
podobnie jak na poprzednim albumie, podzielonej na trzy utwory, a każdy z nich
niesie ze sobą głęboki mrok. Jak już zdążyli nas do tego przyzwyczaić, dźwięki
płyną tutaj nieśpiesznie. Króluje wolne tempo, które niekiedy przyśpiesza do
średniego, ale tylko na chwilkę, gdyż zaraz wraca na swoje poprzednie tory. Gitary
w akompaniamencie dość mocno wysuniętej perkusji, wygrywają monotonne riffy. Przeradzają
się one momentami w koszmarny noise, z którego po chwili wyrastają pierwotne
akordy. Gdzieś spoza nich wyłaniają się opętańcze, nienawistne i zarazem
podniosłe wokale. Czasami też pojawiają się beznamiętne deklamacje w języku niemieckim,
co dodatkowo nadaje całości odhumanizowanego charakteru. Nacisk na stworzenie
posępnej i rytualnej atmosfery jest niezaprzeczalny. Nie ma tu miejsca na
jakiekolwiek melodie i chwytliwe zagrywki. Jest za to obrzędowość i czerń tak
głęboka, jaką tylko można sobie wyobrazić. Häxenzijrkell gra black metal,
przyciągający do siebie i pochłaniający światło niczym czarna dziura. Słuchanie
tej produkcji jest niczym uczestnictwo w bluźnierczym obrzędzie, przy czym buja
to nas niesłychanie. Efekt ten można przyrównać delikatnie do tego co robi z
ciałem Cultes Des Ghoules czy Nekkrofukk, a hipnotyczności Von mógłby się od
nich uczyć. Nieskomplikowana budowa kompozycji nie jest niczym negatywnym, bo w
tej prostocie zaklęta jest cała magia. Dodatkowe przyprawienie „Urgrund”
elementami doom, a także dark ambientu, jeszcze bardziej zagęszcza materiał i
potęguje jego niesamowitą naturę, wywołującą ciarki na plecach oraz uczucie
niepokoju. Podobnie jest z brzmieniem. Jest ono mniej ziarniste, niż na
poprzedniej produkcji, ale jego barwa wydaje się być twardsza przez co uderza z
większą mocą w nasze zmysły. Na najnowszym albumie tego duetu z Essen nie
znajdziemy niczego nowego ani odkrywczego. Spotkamy za to stare i wypróbowane
patenty, których się kurczowo trzymają i za które ich kocham czyli purystyczny
kult diabła oraz skrajnie ceremonialną mentalność. W sam raz do słuchania w noc
świętej Walpurgii. Przepyszne, religijne uniesienie. Takich wydawnictw nigdy
dość.
shub
niggurath
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz