Persecutory
„Summoning the Lawless
Legions”
Godz ov War 2022
Aż pięć lat kazali sobie czekać Turcy na następcę
bardzo obiecującego debiutu. Nie wiem jak wy, ale mi już się zaczynało dłużyć,
choć doskonale wiem, że lepiej aby coś odpowiednio dojrzało niż wystrzelić kapiszonem. A „Summoning the
Lawless Legions” faktycznie dojrzewał i co do tego, że stanowi kolejny spory
krok w rozwoju zespołu nie mam nawet cienia wątpliwości. Przede wszystkim
poprawione zostało brzmienie, któremu na „Towards the Ultimate Extinction” nic
co prawda nie brakowało, lecz tutaj jest jeszcze bardziej wyraziste i potężne.
Zwłaszcza partie gitar brzmią naprawdę drapieżnie i szorstko. Persecutory
popracowali także nad strukturą samych kompozycji, które tym razem są
zdecydowanie dłuższe i oscylują w granicach siedmiu, ośmiu minut. Zostały
jednak obdarzone taką rozmaitością ciekawych akordów, głównie mających swoje
pochodzenie na północ od Bałtyku, choć chwilami wyczuwam w nich też lekki
posmak klasyki śródziemnomorskiej, że trzymają słuchacza w napięciu przez bite
trzydzieści osiem minut. Panowie
prezentują nam szeroki przekrój gatunku black metal, łącząc idealnie starą
szkołę z odrobiną posmaku młodszej generacji, więc poza ostrym riffowaniem
trafi się czasem jakiś lekki dysonans czy motoryczny fragment, których to
zresztą na płycie znajdziecie całkiem sporo, bowiem każdy z utworów posiada jakiś zapamiętywany fragment, przy
którym aż się chce pomachać pięścią. Z drugiej strony bezlitosne kanonady
równoważone są elementami bardziej nastrojowymi i nieco melancholijnymi
solówkami, jakby z innej bajki, które tak po prawdzie bardziej chyba pasowałyby
mi do depresyjnego black metalu, lecz tutaj również doskonale się wkomponowują
w całość. Zresztą słuchając tego albumu szybko doszedłem do wniosku, iż ilość
kolorów na okładce w sposób znaczący odzwierciedla zawartość muzyczną
„Summoning the Lawless Legions”, zwłaszcza pod względem różnorodnych i
niezauważalnych na pierwszy rzut ucha detali. Jeżeli miałbym do czegoś
przyrównać drugi album Turków, to chyba najbardziej na myśl przyszedłby mi
Marduk z okresu „Nightning”, może Tsjuder czy Urgehal, ale to takie luźne
skojarzenia, gdyż Persecutory nikogo na siłę nie starają się naśladować. No ale
chwalę i chwalę, to i wspomnę, co mi się nie podoba. A nie podoba się brzmienie
stopy, przypominające tupanie płetwą w kafle. Chwilami jest to nieco irytujące,
choć w końcowym rozrachunku i tak nie psuje jakoś specjalnie ogólnego wrażenia.
Płytę kończy „The Blazing Spheres”, chyba najlepszy numer na liście, z mocną
wgryzającą się harmonią, będący idealnym podsumowaniem całości i silnym bodźcem
do spędzenia kolejnych sesji z dwójką Persecutory. Bo takich płyt słucha się na
jednym wdechu.
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz