czwartek, 24 marca 2022

Recenzja Rimthurs „Thursamál”

 

Rimthurs

„Thursamál”

ADG Promotion 2022

Zdaję sobie sprawę, jak ciężko musi być dziś na rynku wydawniczym początkującym labelom. Większość gwarantujących przynajmniej średnie zainteresowanie zespołów, które pomogłyby rozwinąć skrzydła, dawno już znalazło ciepły kurwidołek, natomiast te początkujące z dużym potencjałem raczej nie wybierają etykietki nikomu nie znanej. Tym większy szacun mam dziś do krajowej ADG Promotion, bo dojebali właśnie takim ciosem, że nie mogę się od trzech dni pozbierać. Rimthurs to solowy twór Ymera, muzyka udzielającego się także w kilku innych, również nieznanych mi projektach, a „Thursamál”  to jego trzecia duża płyta. Szwed częstuje nas trzema kwadransami vikińskich klimatów najwyższej klasy i od razu zaznaczam, że nie ma w tym stwierdzeniu ani odrobiny przesady. Mamy tu pieśni północy przeszywające chłodem a jednocześnie potrafiące rozpalić w sercu żywy ogień. Twórczość Szweda może chwilami kojarzyć się, zarówno muzycznie jak i pod względem ogólnego konceptu, z wcześniejszymi nagraniami Enslaved. Znajdziemy tu podobnie urozmaicony styl, nie na jedno kopyto, ze sporą ilością zmian i przejść z agresywnego, bitewnego tempa „Mot Undergång” w północne bajanie, choćby w postaci bardzo nastrojowego „Röt” albo będącego chyba nostalgicznie gniewną modlitwą do Odyna „Hels Gånglåt”. Zimne, północne riffowanie wzbogacane jest w niektórych miejscach także dźwiękiem instrumentów ludowych. Do tego wpleciono ornamenty pod postacią ambientowego zakończenia, fragmenty akustyczne a także takie detale jak świergot ptaków i szum płonącego ogniska, dodające muzyce bardziej folkowego, w pozytywnym tego słowa znaczeniu, i podniosłego nastroju. Ponadto ogromną rolę pełnią na tym albumie także jadowite wokale w języku narodowym twórcy, brzmiące bardzo twardo i dodające muzyce jeszcze większej mocy. One, w równym stopniu co muzyka, prezentują się barwnie i niejednolicie. Pomijając, że sam blackmetalowy charkot przyjmuje różne tonacje, to przeplatany jest czystym, silnym śpiewem przypominającym prawdziwego wojownika w rogatym hełmie. Według mnie wokale świetnie odzwierciedlają nastój każdego z utworów a wszelkie zabiegi na tym polu są wyważone i dawkowane w takich proporcjach, by spełniły swoje zadanie i nie spowodowały przesytu. Na koniec zostawiłem sobie brzmienie. Klasyczne, selektywne, zimne jak lodowiec i bardzo naturalne. Niby nie wykraczające jakoś specjalnie poza ogólne standardy, poza jednym szczegółem. Jak tu przecudnie cały czas chodzi wyraźnie słyszalny, mruczący bas, będący niczym buchające rozgrzewającym płomieniem wśród zaśnieżonych skał ognisko… Nie pamiętam kiedy partie tego instrumentu tak intensywnie na mnie podziałały, coś niesamowitego! Ymer zasłużył sobie tym materiałem na najwyższe uznanie, bowiem nie tylko popisał się nieprzeciętnym zmysłem kompozytorskim, ale także umiejętnym przekuciem myśli w formę muzyczną i jej produkcję. „Thursamál” słucha się ze wstrzymanym oddechem i zamkniętymi oczami, gdyż oddziałuje on na wyobraźnię tak silnie, że można niemal dosłownie przenieść się w czasy, gdy widok nadpływających drakkarów budził przerażenie. Silnie rekomenduję zatem zapoznanie się z tymi nagraniami. Ja pytań nie mam żadnych.

- jesusatan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz