sobota, 5 marca 2022

Recenzja Void Wraith „II”

 

Void Wraith

„II”

American Decline Records 2022

Kolejny dość enigmatyczny zespół ze Stanów Zjednoczonych. Żadnych bliższych informacji o nim nie znalazłem, chociaż istnieją już od 2013 roku. Poza tym, że jest to kwintet, pochodzący z bardzo specyficznego miasta na amerykańskim kontynencie, a mianowicie z Seattle. „II” to trzecia epka w ich dorobku. Niezbyt często chłopaki wchodzą do studia, bo od 2014 roku do 2019. powstały tylko dwie. Jest progres, przyśpieszyli. To co zawiera najnowsza z nich to czyściuteńki black metal. Specjalnie nie ma o czym pisać. Ot całkiem masywne lecz ostre brzmienie gitar, lekko słyszalny basik oraz wyraźne i trochę płaskie beczki. Przeważają szybkie tempa choć zdarzają się też zwolnienia. Z reguły ten typ metalu zupełnie nie wychodzi obywatelom USA, może to i dobrze, bo za nimi nie przepadam. Tym razem jest inaczej. To co kreują chłopaki ze stanu Waszyngton jest rzeczą mocną. Już od samego początku atakują uszy agresywne riffy. Spoza mięsistych, jak na black gitar, wyłaniają się gwałtowne tremolo, jeszcze bardziej zaostrzając całość. Momentami przypominają trochę te „ścinki gitarowe” znane z „Blizzard Beasts”. Ogólnie rzecz biorąc, Void Wraith garściami czerpią z ówczesnej norweskiej sceny. Jednakże nie jest to bezmyślne kopiowanie. W oparciu o wypróbowane wzorce, muzycy tworzą swoją własną wizję kultu, jakim niewątpliwie stał się dawno temu black metal. Nie brak tutaj zajadłości. W dźwiękach słychać brutalną konsekwencję. Zamiary są oczywiste. Mroczna atmosfera wręcz przytłacza. Wzmacnia ją charakterystyczny głos wokalisty. Ni to szept, ni to niski charkot jakby z trudem przebija się przez jazgot instrumentów. Mam wrażenie, że to przemyślany manewr gdyż wten sposób wokal staje się kolejnym instrumentem, wzbogacającym dzieło. Słowa wydobywające się z gardła, płyną beznamiętnie. Brzmią bardzo obojętnie i okrutnie. Podsumowując najświeższa produkcja Amerykanów, to kawał solidnej muzy. Nietuzinkowy black metal wyrosły z odpowiedniego rdzenia, aczkolwiek posiadający własny temperament. Może to unikatowy urok miasta, z którego się wywodzi, a może to nie Jankesi tylko jacyś emigranci z Europy? Nieważne. Nigdy w życiu bym nie pomyślał, że kiedyś pochwalę black metal ze Stanów. Tym razem muszę i zarazem chcę. Kurwa, nie wierzę, że to piszę. Szatanku wybacz!

shub niggurath

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz