poniedziałek, 28 marca 2022

Recenzja Wömit Angel „Sadopunk Finland”

 

Wömit Angel

„Sadopunk Finland”

Godz ov War 2022

Sadopunk Finland! Musicie przyznać, że czasem wystarczy spojrzeć na tytuł płyty, by zorientować się, że zaraz będzie wpierdol. No bo, kurwa, jak jest Sadopunk i jeszcze Finland to wiadomo, że nie będzie przytulania, tylko zęby się posypią a nosem pójdzie jucha. A jeśli nawet jakimś cudem te dwa słowa was nie przekonują, to zerknijcie sobie na fotkę zespołu. Od razu widać, że pojeby. Wömit Angel to zespół powstały ponad dziesięć lat temu, natomiast omawiany krążek to już piąta duża płyta w ich dorobku. Nie słyszałem poprzednich, ale domyślam się, iż stylistycznie nie leża one wszystkie zbyt daleko od siebie. A styl ten doskonale definiowany jest przez wspomniany powyżej tytuł. Pomyślcie „Impaled Nazarene” i będziecie na dobrej ścieżce. Trio z Tampere należy do tych jegomości, co to nie pierdolą się w tańcu, tylko nakurwiają pijacki, podkręcony black punk idealnie nadający się na wszelkiego rodzaju popijane imprezy oraz tło do spontanicznej destrukcji najbliższego otoczenia. Już otwierający krążek „Timöw Legna Eht Fo Tluc – Retributator” to zniszczenie w najczystszej postaci. Rozpędzone blasty, szyjące równie  szybko gitary i opętane darcie mordy, a wszystko to podkoloryzowane rock’and’rollowym riffem przy którym kufla z piwem w dłoni spokojnie nie utrzymasz. Dziewięć kawałków składających się na „Sadopunk Finland” to prawdziwa dzicz, dźwiękowa rozpierducha. Tyle że w swoistym amoku Finowie nie zapominają także o dobrej melodii czy chwytliwych akordach, dzięki czemu nie ma minuty, by łeb nie zaczynał wyrywać się z karku niczym złapana za ogon ryba a nogi samowolnie nie niosły nas na parkiet. W zdecydowanej większości Wömit Angel gnają przed siebie podkręcając ostre riffowanie szybkimi solówkami a wokalista wypluwa z siebie kolejne wersety w sposób bardzo mocno kojarzący się z Miką Luttinenem, nie tylko podobny barwą ale i sposobem artykulacji. Jedyną odskocznią, albo chwilą na głębsze pociągnięcie z butelki, jest nieco spokojniejszy „Lured Into Red”, choć i ten numer ma w sobie spory ładunek energii. Płyta trwa nieco ponad pół godziny, co jest według mnie idealną dawką materiału wybuchowego o takiej sile rażenia. Oczywiście oryginalności w tym niewiele, ale kogo to do chuja obchodzi? „Ugra Karma” także to na pewno nie jest, ale gwarantuję, że jeśli granie w stylu Impaled Nazarane sprawia wam frajdę, to spokojnie sięgajcie po „Sadopunk Finland”, bo ten album da wam wiele dzikiej radości.

- jesusatan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz