wtorek, 14 listopada 2023

Recenzja Guts „Decay”

 

Guts

„Decay”

Morbid Chapel 2023

Założę się, że nazwa Guts niewiele wam mówi. Nic w tym dziwnego, bowiem panowie, bez gry wstępnej, tudzież innych podchodów typu EP-ki czy splity, zaatakowali na początku roku pełnym albumem pod skrzydłami Morbid Chapel Records. Zespół pochodzi z Finlandii i gra death metal. A wiadomo, że death metal z Suomi Finland Perkele tradycje ma bogate, zatem wypadało sprawdzić, co takiego owi debiutanci maja do zaoferowania. No, powiem, że trochę mnie chłopcy zaskoczyli. Nie dlatego, że ich twórczość nie ma nic wspólnego z rodzimymi korzeniami gatunku. Zaskoczyli mnie swoją miksturą teoretycznie odległych od siebie odłamów tego rodzaju metalowego rzemiosła. Zacznijmy może od rzeczy już po części wspomnianej. Czuć w dźwiękach Guts ciężar i masywność, będącą ich narodowym znakiem firmowym. Sekcja rytmiczna zdecydowanie wiedzie tu prym jeśli chodzi o dociążanie poszczególnych kompozycji w ten wyraźnie fiński sposób. Wrażenie to potęgowane jest przez niski growl, niby wyśpiewujący swoje historie, i to nawet w dość czytelny sposób, jednak będący, dzięki swojemu dość melodyjnemu tonowi, jakby bardziej kolejnym instrumentem niż jedynie przekaźnikiem myśli. Jeśli już o melodii, to wchodzimy w drugi element składowych „Decay”. Nie są to harmonie z Tysiąca Jezior. Zdecydowanie więcej w niej groove’u i chwytliwości. Na tyle wyraźnej, że słuchając tych piosenek po raz pierwszy miałem wrażenie jakby niektóre fragmenty pochodziły z wcześniejszych, tych jeszcze nie do końca wieśniackich, nagrań Amon Amarth, dodatkowo przykrytych na szczęście odrobina brudu. Trzecim elementem, który w tych utworach przebija dość wyraźnie jest rytmika i powtarzalność motywów, a najbliższym odnośnikiem dosłownym byłoby w tym przypadku chyba Obituary. Gdyby rozbierać poszczególne kawałki do naga, to pewnie znalazłoby się na „Decay” więcej porównań, tym bardziej, że muzyka Guts tyle ma wspólnego z awangardą co piwo bezalkoholowe z totalną najebką, ale to nie laboratorium, by każdy dźwięk rozkładać na czynniki pierwsze. W ogólnym rozrachunku muszę stwierdzić, że te nagrania mają w sobie większy potencjał, niż to się może wstępnie wydawać, bowiem po kilku sesjach wślizgują się w uszy sprawnie niczym glisty z horroru klasy B. Jak na debiut, „Decay” jest płytą bardzo udaną i skłaniającą do zapamiętania niezbyt przecież skomplikowanej nazwy zespołu. Ja następne wydawnictwo Finów sprawdzę na bank.

- jesusatan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz