VALGRIND
„Millennium of Night Bliss”
Memento Mori 2023
Włoski
Valgrindod zawsze robił mi dobrze i wcale nie zamierzam tego ukrywać. Co
prawda, po romansie z poprzednim ich materiałem („Condemnation”), miałem pewne
obawy, czy aby panowie na następnym krążku nie zapędzą się w niepożądane przez
mnie rejony, ale już pierwsze minuty tegorocznego, piątego w kolejności albumu
długogrającego makaroniarzy wyleczyły mnie z mych niepokoi i lęków. „Millennium
of Night Bliss” przypierdolił mi bowiem bezceremonialnie prosto w ryj i
sponiewierał tak, że odbiła mi się gorzała wypita tuż przed bierzmowaniem. Tak
więc piąteczka Valgrind zawiera oparty na najlepszych, oldschool’owych
standardach, technicznie zaawansowany, wyśmienity Metal Śmierci, który niszczy wszystko,
co w drogę mu wchodzi i jeńców brać nie zamierza. Nadal napotkamy na tej płycie
nawiązania do najlepszych produkcji Morbid Angel, Pestilence, Monstrosity, Nocturnus,
czy Immolation, jednak kwartet z Italii bazując na owych inspiracjach tworzy
zdecydowanie muzykę o własnej tożsamości i nie ogląda się na innych, dzięki
czemu „Millenium…” brzmi niczym zaginiony klasyk Death Metalu z pierwszej
połowy lat 90-tych. Beczki sieją tu cudowny, klasyczny rozpierdol nie stroniąc
przy tym od połamanych rytmów, czy konkretnie pokręconych rozwiązań. Wyrazisty,
pulchny bas wyciska wnętrzności niczym cytrynę, wywijając przy tym chwilami
wręcz niesamowicie, a bluźniercze, jadowite wokalizy przypominające barwą i
sposobem artykulacji skrzyżowanie Davida Vincenta z Martinem Van Drunenem
szepcząc czule, podstępnie wlewają w nasze narządy słuchu trującą żółć i żrący
kwas. Wiosła celowo zostawiłem na koniec, gdyż to, co wyprawiają tu
Massimiliano, Umberto i Daniele sprawia, że kopara opada, rozbijając się o glebę
z głuchym trzaskiem. Przeszywające, mięsiste, tłuste riffy rozrywają z potworną
siłą, wyśmienite partie solowe o Heavy Metalowych krawędziach chłoszczą
bezlitośnie, a gdy dodamy do tego wibrującą, miażdżącą melodykę, jaka wylewa
się ze struktur tej płyty, wyborne, rozdzierające harmonie, całą masę zdobnych
falbanek, koronkowych żabotów i bogatych, gitarowych ornamentów, to okaże się,
że to, co wyprawiają tu wioślarze ociera się wręcz o pieprzoną, śmiertelną
wirtuozerię. Na tegorocznym krążku Valgrind odnajdziemy również całą masę zajebistej,
klasycznej, korzennej, Thrash Metalowej artylerii zatopionej w tym śmiertelnym
monolicie i bez zbędnego pierdolenia powiem Wam, że niewiele jest dziś
zespołów, które potrafią Thrash Metalowe szaleństwo tak umiejętnie i po
mistrzowsku połączyć z klasycznym Death Metalem starej szkoły. Wyborny album, w
którego bebechy zdecydowanie warto się zanurzyć. Tym razem na kolejny album
Włochów będę już czekał bez żadnych obaw, czy sercowych rozterek, a
„Tysiąclecie…” sprawiło, że czekać będę z niecierpliwością.
Hatzamoth
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz