niedziela, 26 listopada 2023

Recenzja Putrid Evil “Exhumed... From the Unhallowed Ground”

 

Putrid Evil

“Exhumed... From the Unhallowed Ground”

Fat Ass Rec. 2023

Putrid Evil założony został okrągłe dziesięć lat temu, jako projekt uboczny pomorskiego Poisoned. Panowie niezbyt się przez tę dekadę spieszyli, przechodząc kolejne etapy pod tytułem: demo, split (a nawet trzy) i EP-ka. Dopiero teraz z Grubej Dupy wypadł im debiutancki album zatytułowany „Exhumed… From the Unhallowed Ground”. Materiał ten zawiera czternaście krótkich deathmetalowych strzałów o dość zabawowym charakterze. Nie chodzi mi bynajmniej o to, że panowie ubarwiają swoją twórczość charakterystycznymi dla niektórych bandów grindowych komicznymi elementami. Bardziej o to, że ich death metal, bo z takim gatunkiem tutaj obcujemy, jest dość mocno podszyty punkową motoryką i prostotą. Zawiłości w nim tyle, co w liczeniu do dziesięciu. Numery na „Exhumed… From the Unhallowed Ground” oparte są na kilku prostych chwytach podbitych dość żwawo stukającą perką. Nie brak tu momentów przy których po prostu chce się dziko potańcować albo pomachać łbem. Zwłaszcza pod sceną, bowiem, w moim mniemaniu, muzyka Putrid Evil jest typowo koncertową. Poza deathmetalowym kręgosłupem wyczuć w niej można naleciałości takich klasyków jak Terrorizer czy Repulsion, choć w nieco uproszczonym wydaniu. Brzmieniowo także rządzi tu minimalizm i nad produkcją tego materiału nikt się zbytnio nie spuszczał. Podobnie jest z wokalizami, którym bliżej do mocnego krzyku niż głębokiego growlu. Pod tym względem wszystko tu do siebie pasuje idealnie, dlatego też debiut Gdańszczan kopie dupę w najprostszy i najbardziej bezpardonowy sposób. O tym, że panowie muzyczne filozofowanie mają głęboko w poważaniu niech świadczy fakt, że tak naprawdę większość kompozycji tworzących ten album jest do siebie podobnych w sposób bliźniaczy ostatnim albumom Napalm Death. Czyli niby cały czas na jedno kopyto, a jednak słucha się z wielką przyjemnością, acz niekoniecznie do tego co chwilę wraca. Mylicie się jednak sądząc, że nie znajdziecie na tej płycie elementów zaskakujących. Takim jest choćby instrumentalny, zagrany solo na basie „Leaping Over Headstones” z patentem mogącym kojarzyć się z … Motorhead. Może nie są to nagrania, które rzucą wami o glebę, podepczą i okaleczą, ale po konfrontacji z nimi bankowo kilka siniaków zostanie.  Ja tego typu granie bardzo lubię, dlatego chłopaki dostają ode mnie dużego plusa i obietnicę stawienia się na ich występie, jeśli tylko nadarzy się ku temu okazja. No i oczywiście czekam na kolejny materiał.

- jesusatan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz