poniedziałek, 6 listopada 2023

Recenzja LA MER „Tetrahedra”

 

LA MER

„Tetrahedra”

Godz Ov War Productions 2023

Właściciel Godz Ov War nie raz pokazał już światu, że odwagę w sercu ma i nie boi się swoją pieczęcią firmować muzyki nietuzinkowej i awangardowej (oczywiście w pozytywnym tego słowa znaczeniu). Doskonałym przykładem udowadniającym me powyższe słowa jest jeszcze ciepła, piąta płyta długogrająca projektu La Mer. Człowiek odpowiedzialny za ten ansambl (czyli Jeremi aka La Mer) łepetynę ma zdecydowanie otwartą i tworzy dźwięki, które wymykają się jednoznacznej możliwości przypisania ich do określonego stylu muzycznego. Z wielu źródeł czerpie inspiracje ten jegomość i umiejętnie wszystko ze sobą potrafi połączyć, to też „Tetrahedra” jest płytą nielicho zaskakującą, eksplorującą różne, czasami mocno odległe od siebie muzyczne terytoria, a przy tym nad wyraz spójną i jednorodną. Cóż więc usłyszymy na piąteczce La Mer? Mam wrażenie, że chyba łatwiej byłoby wymienić, czego nie usłyszymy, ale nikt nie mówił, że będzie łatwo, więc spróbuję. Na pewno znajdziemy tu sporo ogólnie pojętego Metalu (od Black, czy Post-Black, poprzez jego formy tradycyjne, melodyjny Metal Śmierci, na ciężkim Doom skończywszy). Sporo na tej płycie także struktur stricte Rockowych z naciskiem na jego klimatyczne warianty, w tym także zakwaszony Psychodelic Rock. Przez cały praktycznie krążek przewijają się także robiące robotę elementy zimnej fali, dzięki czemu wibracje, jakie unoszą się nad tym materiałem, zdecydowanym tupnięciem wąsa, do optymistycznych bynajmniej nie należą. Jakby tego było mało, sporo do powiedzenia ma na tym albumie także niepokojąca elektronika ocierająca się momentami nawet o mroczne techno. Nie wypada także spuścić zasłony milczenia na wsparcie wokalne, jakiego udzielają tu Agathe Monnot i Ivaylo Tsolov, atmosferyczne, akustyczne miniatury, klimatyczne pasaże, czy zalatujące orientem, gitarowe inkrustacje, bogactwo tła, jak i wszelakich niuansów, do których docieramy przy kolejnych przesłuchaniach tej produkcji. Ta płytka to prawdziwy, dźwiękowy rollercoaster, od którego chwilami aż kręci się w głowie. Niewątpliwie nie jest to produkcja do codziennego użytku, trzeba mieć odpowiedni stan ducha, aby się z nią zmierzyć, a i wówczas może się ona okazać zbyt dużym wyzwaniem. Maltretuję ten materiał n-ty już raz i cały czas nie wiem, jak się do niego do końca ustosunkować. Są patenty, które mnie drażnią (niektóre siłowe riffy, czy sterylny sound automatu perkusyjnego), ale są też i takie, które ulokowały się w moich synapsach na tyle głęboko, że nie mogę się ich pozbyć (wspomniane tu już elementy Cold Wave, czy wałki, w których zastosowano teksty w naszym rodzimym narzeczu włącznie z coverem Myslovitz). Myślę ja sobie (czasem mi się to zdarza), że krążek ten, każdy (kto chce oczywiście) musi indywidualnie wziąć na ząb i sprawdzić, czy będzie mu odpowiadać ta mieszanina smaków i aromatów. Moja rada jest tylko jedna. Nie spieszcie się. Żujcie długo i namiętnie.  

 

Hatzamoth

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz