LA MER
„Tetrahedra”
Godz Ov War Productions 2023
Właściciel Godz Ov War nie raz
pokazał już światu, że odwagę w sercu ma i nie boi się swoją pieczęcią firmować
muzyki nietuzinkowej i awangardowej (oczywiście w pozytywnym tego słowa
znaczeniu). Doskonałym przykładem udowadniającym me powyższe słowa jest jeszcze
ciepła, piąta płyta długogrająca projektu La Mer. Człowiek odpowiedzialny za
ten ansambl (czyli Jeremi aka La Mer) łepetynę ma zdecydowanie otwartą i tworzy
dźwięki, które wymykają się jednoznacznej możliwości przypisania ich do
określonego stylu muzycznego. Z wielu źródeł czerpie inspiracje ten jegomość i
umiejętnie wszystko ze sobą potrafi połączyć, to też „Tetrahedra” jest płytą
nielicho zaskakującą, eksplorującą różne, czasami mocno odległe od siebie
muzyczne terytoria, a przy tym nad wyraz spójną i jednorodną. Cóż więc
usłyszymy na piąteczce La Mer? Mam wrażenie, że chyba łatwiej byłoby wymienić,
czego nie usłyszymy, ale nikt nie mówił, że będzie łatwo, więc spróbuję. Na
pewno znajdziemy tu sporo ogólnie pojętego Metalu (od Black, czy Post-Black,
poprzez jego formy tradycyjne, melodyjny Metal Śmierci, na ciężkim Doom
skończywszy). Sporo na tej płycie także struktur stricte Rockowych z naciskiem
na jego klimatyczne warianty, w tym także zakwaszony Psychodelic Rock. Przez
cały praktycznie krążek przewijają się także robiące robotę elementy zimnej
fali, dzięki czemu wibracje, jakie unoszą się nad tym materiałem, zdecydowanym
tupnięciem wąsa, do optymistycznych bynajmniej nie należą. Jakby tego było
mało, sporo do powiedzenia ma na tym albumie także niepokojąca elektronika
ocierająca się momentami nawet o mroczne techno. Nie wypada także spuścić
zasłony milczenia na wsparcie wokalne, jakiego udzielają tu Agathe Monnot i
Ivaylo Tsolov, atmosferyczne, akustyczne miniatury, klimatyczne pasaże, czy
zalatujące orientem, gitarowe inkrustacje, bogactwo tła, jak i wszelakich
niuansów, do których docieramy przy kolejnych przesłuchaniach tej produkcji. Ta
płytka to prawdziwy, dźwiękowy rollercoaster, od którego chwilami aż kręci się
w głowie. Niewątpliwie nie jest to produkcja do codziennego użytku, trzeba mieć
odpowiedni stan ducha, aby się z nią zmierzyć, a i wówczas może się ona okazać
zbyt dużym wyzwaniem. Maltretuję ten materiał n-ty już raz i cały czas nie
wiem, jak się do niego do końca ustosunkować. Są patenty, które mnie drażnią
(niektóre siłowe riffy, czy sterylny sound automatu perkusyjnego), ale są też i
takie, które ulokowały się w moich synapsach na tyle głęboko, że nie mogę się
ich pozbyć (wspomniane tu już elementy Cold Wave, czy wałki, w których
zastosowano teksty w naszym rodzimym narzeczu włącznie z coverem Myslovitz).
Myślę ja sobie (czasem mi się to zdarza), że krążek ten, każdy (kto chce
oczywiście) musi indywidualnie wziąć na ząb i sprawdzić, czy będzie mu
odpowiadać ta mieszanina smaków i aromatów. Moja rada jest tylko jedna. Nie
spieszcie się. Żujcie długo i namiętnie.
Hatzamoth
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz