Goatkraft
„Prophet
Of Eternal Damnation”
Iron Bonehead 2023
Po
czterech latach milczenia powróciło bestialskie trio z Bergen. Nie ma co tu
dużo gadać. Norwedzy na swojej najnowszej płycie kontynuują bluźnierczy pochód,
niszcząc wszystko wokół oraz zadając kłam tezie, że w Norge to tylko bzyczenie
i charczenie jest w modzie. Jak to w przypadku Goatkraft dostajemy podkutym
glanem w ryj i leżymy do momentu aż „Prophet Of Eternal Damnation” się nie
skończy, a kończy się po blisko trzydziestu minutach więc poleżeć trochę da
się. Nie myślcie jednak, że będziecie tak odpoczywać w pozycji horyzontalnej
przez te dziewięć kawałków. Co to to nie, bowiem na jednym strzałem w gębę
chłopaki nie poprzestaną. Okopują oni bezustannie i nie pytają, czy boli lub
czy już wystarczy. Ich gruzowate gitary wraz z napierdalającą niemiłosiernie
sekcją rytmiczną, leją smołę gęstą i gorącą. Jednostajny szum wioseł pędzi na
pełnej kurwie i niesie ze sobą skrajną blasfemię, a przyśpiewują mu wokaliści
tej wojennej maszyny, bo jak wszyscy zapewne wiedzą Goatkraft to norweski
odpowiednik Blasphemy i bez wątpienia hołduje on Ross Bay Cult Eternal. Być
może w tutejszych akordach mniej mocy niż u Kanadyjczyków, ale za to
hipnotyczna powtarzalność riffów, pełne szaleństwa solówki jak i specyficzny
pogłos, który sprawia, iż mamy wrażenie jakby płynące tutaj dźwięki dochodziły
zza grobu sprawiają, że robi się nam naprawdę duszno. W sumie nic w tym dziwnego,
ponieważ od tylu fang, zadawanych bez przerwy, to normalne, że brakuje
powietrza. Brzuch boli, płuca krwawią i ze wszystkich dziur leje się jucha.
Taką oto ucztę zapodaje ta kapela. Prostackie granie w szybkim tempie, mające
za zadanie wytępić i zelżyć wszystkie świętości tego świata, od którego nie
można się oderwać. Brud, wściekłość, bezwzględność i Szatan. Nie dla
delikatnych uszu, a tylko dla koneserów war metalu ze skandynawskim sznytem.
YEAH! MAKE WAR, NOT LOVE! Jak mawiał znany krajan tego tercetu.
shub
niggurath
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz