Topór
„Wieczna
Kaźń”
Defense
Rec. 2023
W temacie polskiego thrash, czy speed metalu sporo się ostatnimi laty dzieje. Wystarczy jedynie wspomnieć takie nazwy jak Terrordome, Gallower, Species, Distrüster czy Armagh, co by nie nadwyrężać przepitej pamięci. „Wieczna Kaźń” to kolejny materiał z naszego podwórka w podobnym klimacie, który sprawił mi kupę radochy. Dziwnym trafem w składzie zespołu znajduje się człowiek, który odpowiedzialny jest także za dwie z wymienionych powyżej nazw. Tak sobie pomyślałem, Łapa tu, Łapa tam, strach otwierać lodówkę. Obok niego skład Topora uzupełniają Mścisław i Wizun, których także przedstawiać nikomu nie trzeba. Nawiasem mówiąc, to właśnie ci ostatni odpowiadają za warstwę muzyczną "Wiecznej Kaźni". Ciekawostką może być fakt, iż materiał ten przeleżał u nich w szufladzie jedenaście lat. Kiedy tak sobie słucham debiutanckiej płyty tego tworu, to mam wrażenie jakby panowie spotkali się wspólnie na kilku próbach, machnęli skrzynkę browara, albo dwie, i postanowili pobawić się w pierwszą połowę lat osiemdziesiątych. Gdyby bowiem nie brać pod uwagę brzmienia tych nagrań, które to wzorowane jest co prawda na starym kanonie, ale zdecydowanie przewyższające produkcyjnie klasyki PRL-u, to byłbym w stanie uwierzyć, że ktoś ten album wygrzebał z kapsuły czasu. Lekkość, i ponadprzeciętna naturalność, z jaką Topór porusza się w klimatach starego speed / thrash / heavy metalu powoduje opad szczęki do samych kostek. Już przy otwierającym całość „At the Gates of Valhalla” kapsel sam zeskakuje z butelki a pięść wędruje radośnie w górę. Chwilę później rozdziawiona gęba wyśpiewuje wesoło refreny, których na nagraniach tych nie brakuje, a ogromny banan nie znika z lica. Galopujemy zatem mocno do przodu przy ostrych jak brzytwa, tasujących się harmoniach i powplatanych co krok mocno nostalgicznych solówkach. Praktycznie każdy kolejny numer jest niczym ostry liść na twarz, po którym, z nieskrywaną przyjemnością, nadstawia się, po chrześcijańsku, drugi policzek. Można by tutaj tuzinami przytaczać nazwy, które prawdopodobnie inspirowały autorów „Wiecznej Kaźni” do jej stworzenia, ale jeśli ktoś zaznajomiony jest z polską, czy niemiecką sceną z tamtych lat, sam je sobie dośpiewa. A propos śpiewania, przy którym Łapa po raz kolejny wykonał kawał świetnej roboty, to bardzo żałuję, że nie wszystkie teksty na tym krążku są po naszemu. Nie twierdzę, że te anglojęzyczne brzmią gorzej, ale gdyby ten temat ujednolicić, całość brzmiałaby bardziej spójnie. Tym bardziej, że tematy liryków też są mocno staroświeckie i zajebiście się je pokrzykuje. To w zasadzie jedyny aspekt w jakim mogę się do tego materiału doczepić. „Wieczna Kaźń” to bezapelacyjnie płyta sentymentalna, choć nie zdziwię się, jeśli i młodszym adeptom metalu z czasu, kiedy jeszcze ich w planach nie było, mocno podejdzie. Z bardzo prostego powodu. Tak się właśnie, kurwa, gra metal! Brawo panowie, ja jestem kupiony.
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz