poniedziałek, 13 listopada 2023

Recenzja Grotesquerie „Composed Beyond Recognition”

 

Grotesquerie

„Composed Beyond Recognition”

Behind the Mountain 2023

Nie jestem fanem gore/grindu. Dziewięćdziesiąt procent zespołów z tego gatunku brzmi dla mnie identycznie i niczym się nie wyróżnia z tłumu zombiaków. Mam tak w zasadzie od chwili, kiedy to znajomy, lata temu, przyniósł mi jakąś płytę, już nawet nie pamiętam co to było, i każdy z kilkunastu numerów zaczynał się dokładnie tak samo. Aż sobie w pewnej chwili pomyślałem, że sobie chłop robi jaja. Na szczęście czasem się przemogę i trafię na zespół z grona pozostałych dziesięciu procent, a takim zapewne jest szwajcarski Grotesquerie. Co prawda muzyka tych panów, poza wspomnianym gore/grindem, ma solidny deathmetalowy kręgosłup, i chyba właśnie to w tym przypadku robi mi cholerną różnicę. Oczywiście nie ma na „Composed Beyond Recognition” nic odkrywczego, jednak ilość poszczególnych składników została tu dobrana w sposób dla mnie idealny. Siedemnaście kompozycji, niecałe dwadzieścia trzy minuty. Kto umie liczyć lepiej niż prezydent, szybko skonstatuje, iż nie ma tu pierdolenia w bęben. Numery na tym krążku są konkretne i zawierają pomysły w formie skondensowanej. Czyli bez niepotrzebnych wypełniaczy czy dłużącym się powtarzaniem tych samych linijek. Wiem co myślicie. Że to jednolity napierdol od początku do końca. A chuja prawda! Sam się zdziwiłem, ile zamieszczono tu utworów w tempie średnim, lub nawet wolniejszym. Grotesquerie potrafią ostro dopierdolić, oj tak. Ale tak samo umiejętnie poddusić, skusić do tańca punkowym d-beatem czy rozerwać na strzępy wyjebistym deathmetalowym riffem. No i właśnie o te riffy mnie się tu rozchodzi, bowiem, wierzcie mi, każdy z numerów to istna torpeda. Wypuszczona na krótki dystans, błyskawicznie się uzbrajająca i rozpierdalająca wszystko w pizdziet. Owszem, znajdzie się na tych nagraniach kilka patentów przypominających Impetigo czy Haemorrhage (sami sobie zresztą dobierzcie odpowiednią nazwę, każdy zapewne znajdzie własny odnośnik), ale zdecydowana większość to mozaika własna. I to, jak już rzekłem, bardzo różnorodna, nie tylko w zakresie czysto muzycznym, ale i wokalnym. Poza bulgotem, Lionel potrafi ostro zaryczeć, zaskrzeczeć czy nawet zaskamleć, a jego linie wokalne są tak idealnie dopasowane do płynących w tle harmonii, że wielki banan momentalnie rysuje się na licu. Słychać, że panowie zwyrodnialcy czują to, co grają, i chyba właśnie dlatego wychodzi im to tak dobrze. Naprawdę w pytę materiał, który spodobać się może nie tylko zwolennikom taplania się w ludzkich podrobach.

- jesusatan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz