One
Master
„The
Names Of Power”
Eternal Death 2023
Po
amerykański black metal rzadko sięgam podobnie jak po ten z Quebecu, ponieważ
rzadko się zdarza, że jest on po prostu dobry. Jak już coś wpadnie to
posłucham. Tak też się stało w przypadku One Master, który powstał w 2002 roku
więc dopiero po dwudziestu jeden latach trafił do mojego odtwarzacza. „The
Names Of Power” to już piąta płyta tego kwartetu, który obecnie zamieszkuje
tereny Nowej Anglii. Zaczyna się tak sobie, bowiem dwa pierwsze kawałki są
raczej rozczarowujące. Dzieje się tak, bo pomimo dość zdecydowanego ich
charakteru Amerykanie wtrącają w nie, melancholijne melodie, które rozmywają
nieco ten całkiem ciekawy black metal. Chwytliwe tremolo wydają się być tutaj
trochę nie na miejscu, gdyż główna linia jest po norwesku chłodna i dobitna.
Sytuacja diametralnie się zmienia od trzeciego numeru „The Secret Names”.
Panowie rezygnują nagle z szybkiego i średniego tempa na rzecz ciężkich i
powolnych, monumentalnych riffów, których „kwadratowe” łączenia przypominają
późny Craft. Całe szczęście, że trwa on ponad dziesięć minut, bo w tych
dźwiękach można pławić się bez końca. Jego poważne usposobienie, majestatyczność
oraz inteligentne akordy, powodują ciarki na plecach i wprowadzają w religijne
uniesienie. Po tej zaiście kompozytorskiej perełce One Master wraca do
szybszego kostkowania, z tym, że porzuca smutne harmonie i stawia na stricte
chmurną jazdę. Kolejne dwa kawałki „The Solitary Names” i „The Celestial Names”
to zalatująca delikatnie „darkthronowską” manierą barbarzyńska batalia,
składająca się z płynących w średnich i szybkich prędkościach nut, które w bezdyskusyjny
sposób zamroziły mi mózg, a czas stanął w miejscu. W takich chwilach nie liczy
się nic. Zostałem tylko ja i muzyka. Katharsis normalnie. Ostatni „The Final
Names” jest częściowym powrotem do „trójeczki”. Częściowym, ponieważ gniotące
rytualnie akordy mieszają się z tymi w średnich tempach, a klimat jaki
wytwarzają powoduje, że wracają skojarzenia z wyżej wspomnianymi Szwedami. Ta
niesamowita podróż w najgłębsze zakamarki piekła, panoszy się przez czternaście
minut, powodując, że znów wszystko dookoła zniknęło. Cóż, najnowsza płyta One
Master będzie dostępna od 24 listopada. Zawiera sześć utworów, które łącznie
dają 54 minuty muzyki, a jest to niewątpliwie mocny w swym wyrazie black metal.
Zagrany na chropowatych i lodowatych gitarach, którym przygrywa wyraźny, wręcz
klangorowy bas wraz z twardą perkusją. Brzmienie nie do końca wysokie, za to
gęste i smołowate, odpowiednio dociążone przez sekcję rytmiczną. Wokale
nierzeczywiste, porównywalne do Akolyth. Nienawistna i skrajnie nieprzyjazna
pozycja, skomponowana z polotem. Ci Jankesi bez dwóch zdań znają się na rzeczy.
Krążek obowiązkowy dla miłośników klasycznego black metalu, który choć
potraktowany z autorskim fasonem nie zatracił fundamentalnych cech, a dzięki
temu zyskał na sile.
shub
niggurath
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz