poniedziałek, 13 listopada 2023

Recenzja One Master „The Names Of Power”

 

One Master

„The Names Of Power”

Eternal Death 2023

Po amerykański black metal rzadko sięgam podobnie jak po ten z Quebecu, ponieważ rzadko się zdarza, że jest on po prostu dobry. Jak już coś wpadnie to posłucham. Tak też się stało w przypadku One Master, który powstał w 2002 roku więc dopiero po dwudziestu jeden latach trafił do mojego odtwarzacza. „The Names Of Power” to już piąta płyta tego kwartetu, który obecnie zamieszkuje tereny Nowej Anglii. Zaczyna się tak sobie, bowiem dwa pierwsze kawałki są raczej rozczarowujące. Dzieje się tak, bo pomimo dość zdecydowanego ich charakteru Amerykanie wtrącają w nie, melancholijne melodie, które rozmywają nieco ten całkiem ciekawy black metal. Chwytliwe tremolo wydają się być tutaj trochę nie na miejscu, gdyż główna linia jest po norwesku chłodna i dobitna. Sytuacja diametralnie się zmienia od trzeciego numeru „The Secret Names”. Panowie rezygnują nagle z szybkiego i średniego tempa na rzecz ciężkich i powolnych, monumentalnych riffów, których „kwadratowe” łączenia przypominają późny Craft. Całe szczęście, że trwa on ponad dziesięć minut, bo w tych dźwiękach można pławić się bez końca. Jego poważne usposobienie, majestatyczność oraz inteligentne akordy, powodują ciarki na plecach i wprowadzają w religijne uniesienie. Po tej zaiście kompozytorskiej perełce One Master wraca do szybszego kostkowania, z tym, że porzuca smutne harmonie i stawia na stricte chmurną jazdę. Kolejne dwa kawałki „The Solitary Names” i „The Celestial Names” to zalatująca delikatnie „darkthronowską” manierą barbarzyńska batalia, składająca się z płynących w średnich i szybkich prędkościach nut, które w bezdyskusyjny sposób zamroziły mi mózg, a czas stanął w miejscu. W takich chwilach nie liczy się nic. Zostałem tylko ja i muzyka. Katharsis normalnie. Ostatni „The Final Names” jest częściowym powrotem do „trójeczki”. Częściowym, ponieważ gniotące rytualnie akordy mieszają się z tymi w średnich tempach, a klimat jaki wytwarzają powoduje, że wracają skojarzenia z wyżej wspomnianymi Szwedami. Ta niesamowita podróż w najgłębsze zakamarki piekła, panoszy się przez czternaście minut, powodując, że znów wszystko dookoła zniknęło. Cóż, najnowsza płyta One Master będzie dostępna od 24 listopada. Zawiera sześć utworów, które łącznie dają 54 minuty muzyki, a jest to niewątpliwie mocny w swym wyrazie black metal. Zagrany na chropowatych i lodowatych gitarach, którym przygrywa wyraźny, wręcz klangorowy bas wraz z twardą perkusją. Brzmienie nie do końca wysokie, za to gęste i smołowate, odpowiednio dociążone przez sekcję rytmiczną. Wokale nierzeczywiste, porównywalne do Akolyth. Nienawistna i skrajnie nieprzyjazna pozycja, skomponowana z polotem. Ci Jankesi bez dwóch zdań znają się na rzeczy. Krążek obowiązkowy dla miłośników klasycznego black metalu, który choć potraktowany z autorskim fasonem nie zatracił fundamentalnych cech, a dzięki temu zyskał na sile.

shub niggurath

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz