Misanthropic
Aggression
„Insect
Politics”
Boris Records 2024
Kilka
lat na świecie już istnieją, bowiem duet ten powstał w 2015 roku w Atlancie i
poza dwoma epkami, demosem i singlem jak dotąd na koncie nie posiadał albumu.
Przyszedł jednak czas, kiedy postanowili to zmienić no i piętnastego
października ukaże się ich pierwsza płyta. Muza jaką gra Misanthropic
Aggression to prawdziwa bomba atomowa, po eksplozji, której opadem
radioaktywnym okazał się niezwykle oryginalny black-death metal z pokaźnym
dodatkiem crustu. Tak naprawdę na tą oryginalną mieszankę wybuchową składa się
kilka stylów, które są dobrze znane każdemu odbiorcy metalu. Szybkie, mielące o
gęstych strukturach riffy, zapodające energetyczne melodie, które ociekają
krwią i mięsem to Impetigo z Terrorizer. W wolniejszych, klimatycznych
momentach, pachnących diabłem i okraszonych odrealnionymi solówkami, kojarzyć
się mogą z Morbid Angel. Zaś kiedy „Insect Politics” przechodzi w gniotące
miarowo akordy skojarzenia z początkami sceny szwedzkiej, a zwłaszcza z Grave,
są jednoznaczne. Całość z polotem zamieszana, doprawiona d-beatami i zapodana
na posypanych gruzem gitarach żre niczym wygłodniały Smok z Komodo, chlapiąc na
wszystkie strony swą toksyczną śliną. Wydzielinę tą zagęszczają dobitna sekcja
rytmiczna i zajadłe wokale. Całość zapierdala w dobrym tempie, atakuje zaciekle
w niekiedy wręcz skocznym stylu dzięki punkowym naleciałościom, które są
dodatkowym akceleratorem dla tej anarchistyczno-satanistycznej przejażdżki.
Amerykanie potrafią również wywołać coś na wzór zjazdu dopaminowego, fundując
klimatyczne zwolnienia w syntezatorowej otulinie jak w „Bliss” lub osiągając
przytłaczający i depresyjny efekt za pomocą doomowych narzędzi w postaci
ciężkich i posuwistych riffów jak przez większość trwania jedenastego kawałka
„The Serpent And The Sickle”. Tak więc Eurygorgon i Chris T. Hammer na brak
pomysłów nie narzekają i doskonale przerzucają je na pięciolinię, tworząc
diaboliczny i nieokiełznany black-death metal. Wkurwiony, bezkompromisowy,
nieprzystosowany i mroczny krążek, dynamiką ocierający się chwilami o Ross Bay
Cult Eternal. Polecam, emocje gwarantowane.
shub
niggurath
Misanthropic Aggression
„Insect Politics”
Boris Rec. 2024
Kompletnie nie rozumiem, dlaczego muzyka zespołu
Misanthropic Aggression szufladkowana jest jako black metal / crust. Rzeczonego
black metalu bowiem, przynajmniej na debiutanckim krążku chłopaków z Atlanty
jakoś nie wyczuwam. No chyba, że chodzi tylko i wyłącznie o wokale, które
faktycznie mogłyby wkraść się w ramy rzeczonego gatunku, ale to głównie za
sprawą barwy głosu wokalisty, bo już pod względem sposobu śpiewania, to nie
zawsze. Misanthropic Aggression działają na scenie już niemal dekadę, wypuścili
kilka pomniejszych wydawnictw, konkretnie demo i dwie EP-ki, a teraz rzucają
światu na pożarcie duży krążek numer jeden. Stanowi on, zusammen do kupy,
niemal czterdzieści minut crust / punka z domieszką, ogólnie to nazwijmy,
muzyki metalowej. Podstawą „Insect Politics” jest bowiem bardzo proste,
chwilami nawet schematyczne, punkowe łojenie w tempie różnym. Najczęściej typowym,
gdzie indziej nieco wolniejszym, rzadko przyspieszającym do ponadprzeciętnego.
Samo kostkowanie przez większość albumu jest niemal banalne. Bez żadnej
finezji, byle robić hałas i napierdalać przed siebie z zamkniętymi oczami. Ma
to oczywiście swój urok, przynajmniej dla mnie, bo ja taką prostotę uwielbiam.
I nawet jak mi grają, po raz tysięczny, banalny riff na tym d-beacie, to głowa
mi się sama kiwa. Doskonale zdając sobie sprawę, że za dwa tygodnie nic z tych
piosenek nie będę pamiętał, i tak mam w chuj radochę. No ale z Misanthropic
Aggression jest w sumie nieco inaczej. Oni do tych swoich kwadratów doklejają
troszkę deathmetalowych patentów, kapkę melodyjnych harmonii czy niemal
domowych zwolnień albo gadanych sampli. I mimo, iż są to raczej dodatki, a nie
fragmenty przeważające, to jednak to koloryzowanie czyni muzykę zespołu
bardziej urozmaiconą i mniej oczywistą. Ponadto pojawiające się tu i tam
solówki stanowią, przynajmniej w ramach omawianego gatunku, naprawdę solidny
pokaz umiejętności opanowania instrumentu. O barwie wokalu już wspomniałem,
jednak dodać należy, że sposób w jaki pan Chris wypluwa z siebie poszczególne
frazy, bardzo często jest wyjątkowo „melodyjny”, stanowiąc zarazem środek
przekazu, jak i taki dodatkowy instrument. Rzecz zresztą nierzadko spotykana w
gatunku crust/punk. Mocne pierdolnięcie ma ten album, ale też z drugiej strony
kłamałbym, twierdząc, że jest to rzecz wybitna. Nie szkodzi to jednak, by sobie
te piosenki odpalić, bo zabawy przy nich będziecie mieli co niemiara. A jeszcze
jak przy okazji opalicie piwo czy sześc., to już w ogóle. Zdrówko!
- jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz