czwartek, 10 października 2024

Podwójna recenzja Misanthropic Aggression „Insect Politics”

 

Misanthropic Aggression

„Insect Politics”

Boris Records 2024

Kilka lat na świecie już istnieją, bowiem duet ten powstał w 2015 roku w Atlancie i poza dwoma epkami, demosem i singlem jak dotąd na koncie nie posiadał albumu. Przyszedł jednak czas, kiedy postanowili to zmienić no i piętnastego października ukaże się ich pierwsza płyta. Muza jaką gra Misanthropic Aggression to prawdziwa bomba atomowa, po eksplozji, której opadem radioaktywnym okazał się niezwykle oryginalny black-death metal z pokaźnym dodatkiem crustu. Tak naprawdę na tą oryginalną mieszankę wybuchową składa się kilka stylów, które są dobrze znane każdemu odbiorcy metalu. Szybkie, mielące o gęstych strukturach riffy, zapodające energetyczne melodie, które ociekają krwią i mięsem to Impetigo z Terrorizer. W wolniejszych, klimatycznych momentach, pachnących diabłem i okraszonych odrealnionymi solówkami, kojarzyć się mogą z Morbid Angel. Zaś kiedy „Insect Politics” przechodzi w gniotące miarowo akordy skojarzenia z początkami sceny szwedzkiej, a zwłaszcza z Grave, są jednoznaczne. Całość z polotem zamieszana, doprawiona d-beatami i zapodana na posypanych gruzem gitarach żre niczym wygłodniały Smok z Komodo, chlapiąc na wszystkie strony swą toksyczną śliną. Wydzielinę tą zagęszczają dobitna sekcja rytmiczna i zajadłe wokale. Całość zapierdala w dobrym tempie, atakuje zaciekle w niekiedy wręcz skocznym stylu dzięki punkowym naleciałościom, które są dodatkowym akceleratorem dla tej anarchistyczno-satanistycznej przejażdżki. Amerykanie potrafią również wywołać coś na wzór zjazdu dopaminowego, fundując klimatyczne zwolnienia w syntezatorowej otulinie jak w „Bliss” lub osiągając przytłaczający i depresyjny efekt za pomocą doomowych narzędzi w postaci ciężkich i posuwistych riffów jak przez większość trwania jedenastego kawałka „The Serpent And The Sickle”. Tak więc Eurygorgon i Chris T. Hammer na brak pomysłów nie narzekają i doskonale przerzucają je na pięciolinię, tworząc diaboliczny i nieokiełznany black-death metal. Wkurwiony, bezkompromisowy, nieprzystosowany i mroczny krążek, dynamiką ocierający się chwilami o Ross Bay Cult Eternal. Polecam, emocje gwarantowane.

shub niggurath


Misanthropic Aggression

„Insect Politics”

Boris Rec. 2024

 

Kompletnie nie rozumiem, dlaczego muzyka zespołu Misanthropic Aggression szufladkowana jest jako black metal / crust. Rzeczonego black metalu bowiem, przynajmniej na debiutanckim krążku chłopaków z Atlanty jakoś nie wyczuwam. No chyba, że chodzi tylko i wyłącznie o wokale, które faktycznie mogłyby wkraść się w ramy rzeczonego gatunku, ale to głównie za sprawą barwy głosu wokalisty, bo już pod względem sposobu śpiewania, to nie zawsze. Misanthropic Aggression działają na scenie już niemal dekadę, wypuścili kilka pomniejszych wydawnictw, konkretnie demo i dwie EP-ki, a teraz rzucają światu na pożarcie duży krążek numer jeden. Stanowi on, zusammen do kupy, niemal czterdzieści minut crust / punka z domieszką, ogólnie to nazwijmy, muzyki metalowej. Podstawą „Insect Politics” jest bowiem bardzo proste, chwilami nawet schematyczne, punkowe łojenie w tempie różnym. Najczęściej typowym, gdzie indziej nieco wolniejszym, rzadko przyspieszającym do ponadprzeciętnego. Samo kostkowanie przez większość albumu jest niemal banalne. Bez żadnej finezji, byle robić hałas i napierdalać przed siebie z zamkniętymi oczami. Ma to oczywiście swój urok, przynajmniej dla mnie, bo ja taką prostotę uwielbiam. I nawet jak mi grają, po raz tysięczny, banalny riff na tym d-beacie, to głowa mi się sama kiwa. Doskonale zdając sobie sprawę, że za dwa tygodnie nic z tych piosenek nie będę pamiętał, i tak mam w chuj radochę. No ale z Misanthropic Aggression jest w sumie nieco inaczej. Oni do tych swoich kwadratów doklejają troszkę deathmetalowych patentów, kapkę melodyjnych harmonii czy niemal domowych zwolnień albo gadanych sampli. I mimo, iż są to raczej dodatki, a nie fragmenty przeważające, to jednak to koloryzowanie czyni muzykę zespołu bardziej urozmaiconą i mniej oczywistą. Ponadto pojawiające się tu i tam solówki stanowią, przynajmniej w ramach omawianego gatunku, naprawdę solidny pokaz umiejętności opanowania instrumentu. O barwie wokalu już wspomniałem, jednak dodać należy, że sposób w jaki pan Chris wypluwa z siebie poszczególne frazy, bardzo często jest wyjątkowo „melodyjny”, stanowiąc zarazem środek przekazu, jak i taki dodatkowy instrument. Rzecz zresztą nierzadko spotykana w gatunku crust/punk. Mocne pierdolnięcie ma ten album, ale też z drugiej strony kłamałbym, twierdząc, że jest to rzecz wybitna. Nie szkodzi to jednak, by sobie te piosenki odpalić, bo zabawy przy nich będziecie mieli co niemiara. A jeszcze jak przy okazji opalicie piwo czy sześc., to już w ogóle. Zdrówko!

- jesusatan


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz