Tarokulith / Necromoon
„Tarokulith / Necromoon”
Rex Diaboli 2024
Debiutancki album Necromoon ukazał się zaledwie cztery
miesiące temu, a zespół powraca już z nowym materiałem. Tym razem jest to danie
pomniejsze, a konkretnie split dzielony z Kanadyjskim Tarokulith. I to właśnie
ci drudzy otwierają imprezę. W zasadzie twór to dziwny, bo jeszcze nie zdążył
się na dobrze rozkręcić, a już poszedł do piachu. W każdym bądź razie panowie
zdążyli nagrać kilka numerów, z których jeden możemy usłyszeć na tym
wydawnictwie. Jest to dwunastominutowy „Phials of Black Urine”, będący w
zasadzie przekrojem przez króciutką twórczość Tarkonulith. Jeśli wyobrazicie
sobie Blasphemy w wersji bardzo surowej, to mniej więcej wiecie czego się tu
można spodziewać. Wszystkie składowe war metalowej napierdalanki są tutaj na
miejscu. Jest ostre gnanie do przodu, przy równomiernie dudniącej perkusji, są
szarpane akordy, są bardzo charakterystyczne przejścia z galopu do ostrego
hamowania, oraz wściekłe solówki. Melodii tu niewiele. Możemy raczej powiedzieć
o sonicznym wirze, który wsysa z nieludzką siłą, by zaraz potem wypluć nas
gdzieś w czarną otchłań. Co wyróżnia Tarokulith spośród wszelkiej maści
napalmowych zawieruch, to między innymi wokale. Te brzmią jak krzyki mającego
za chwilę zostać straconym skazańca, wrzuconego na ostatnie chwile swojego
marnego życia do głębokiej studni. Jednak przyznać należy, że są one tak
przeraźliwe, iż dodają ten muzyce o wiele większych emocji niż standardowy
glowl. Drugim elementem „oryginalnym” jest końcówka utworu, oparta na
maksymalnie przesterowanych gitarowych dźwiękach, które przy akompaniamencie
towarzyszących w tle innych odgłosów wchodzą bardziej w gatunek noise niż
metal. Niewątpliwie, ten fragment to totalna choroba. Niewiele krótszy, bo
ośmiominutowy kawałek serwują chłopaki z Necromoon. Krótszy nie znaczy mniej
intensywny, bowiem prymitywna, Beheitowa zaraza sączy się tu z każdego tonu.
Jest może trochę wolniej, ale nie mniej ciężko. Oczywiście, podobnie jak na
debiutanckim „War with Tyranny” o melodii, czy jakichś chwytliwych fragmentach
możecie zapomnieć. No chyba, że za takie uznać podkreślone wyrazistym
riffowaniem zwolnienia. Zazwyczaj jednak jedziemy ostro do przodu w rytm dość
standardowego, dyktowanego przez perkusistę tempa. Mechaniczne riffy oblane są
oczywiście chropowatym wokalem, wyrzygującym swoje fazy w sposób mocno
odhumanizowany. Żeby nie było jednak zbyt monotonnie, kilka drobnych smaczków
się po drodze pojawia, aczkolwiek są to jedynie malutkie drobiazgi, coś na
zasadzie lizaka dla małego wietnamskiego chłopca z wioski, na która za kilka
chwil spadnie napalmowa burza. No cóż, myślę, że split ten przeznaczony jest
tylko i wyłącznie dla maniaków gatunku. Oni na pewno będą z tych chorych
dźwięków zadowoleni tak samo jak ja. Nieentuzjaści war metalu i ogólnie pojętej
surowizny mogą tu nawet nie podchodzić.
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz