sobota, 19 października 2024

Recenzja Tarokulith / Necromoon „Tarokulith / Necromoon”

 

Tarokulith / Necromoon

 „Tarokulith / Necromoon”

Rex Diaboli 2024

Debiutancki album Necromoon ukazał się zaledwie cztery miesiące temu, a zespół powraca już z nowym materiałem. Tym razem jest to danie pomniejsze, a konkretnie split dzielony z Kanadyjskim Tarokulith. I to właśnie ci drudzy otwierają imprezę. W zasadzie twór to dziwny, bo jeszcze nie zdążył się na dobrze rozkręcić, a już poszedł do piachu. W każdym bądź razie panowie zdążyli nagrać kilka numerów, z których jeden możemy usłyszeć na tym wydawnictwie. Jest to dwunastominutowy „Phials of Black Urine”, będący w zasadzie przekrojem przez króciutką twórczość Tarkonulith. Jeśli wyobrazicie sobie Blasphemy w wersji bardzo surowej, to mniej więcej wiecie czego się tu można spodziewać. Wszystkie składowe war metalowej napierdalanki są tutaj na miejscu. Jest ostre gnanie do przodu, przy równomiernie dudniącej perkusji, są szarpane akordy, są bardzo charakterystyczne przejścia z galopu do ostrego hamowania, oraz wściekłe solówki. Melodii tu niewiele. Możemy raczej powiedzieć o sonicznym wirze, który wsysa z nieludzką siłą, by zaraz potem wypluć nas gdzieś w czarną otchłań. Co wyróżnia Tarokulith spośród wszelkiej maści napalmowych zawieruch, to między innymi wokale. Te brzmią jak krzyki mającego za chwilę zostać straconym skazańca, wrzuconego na ostatnie chwile swojego marnego życia do głębokiej studni. Jednak przyznać należy, że są one tak przeraźliwe, iż dodają ten muzyce o wiele większych emocji niż standardowy glowl. Drugim elementem „oryginalnym” jest końcówka utworu, oparta na maksymalnie przesterowanych gitarowych dźwiękach, które przy akompaniamencie towarzyszących w tle innych odgłosów wchodzą bardziej w gatunek noise niż metal. Niewątpliwie, ten fragment to totalna choroba. Niewiele krótszy, bo ośmiominutowy kawałek serwują chłopaki z Necromoon. Krótszy nie znaczy mniej intensywny, bowiem prymitywna, Beheitowa zaraza sączy się tu z każdego tonu. Jest może trochę wolniej, ale nie mniej ciężko. Oczywiście, podobnie jak na debiutanckim „War with Tyranny” o melodii, czy jakichś chwytliwych fragmentach możecie zapomnieć. No chyba, że za takie uznać podkreślone wyrazistym riffowaniem zwolnienia. Zazwyczaj jednak jedziemy ostro do przodu w rytm dość standardowego, dyktowanego przez perkusistę tempa. Mechaniczne riffy oblane są oczywiście chropowatym wokalem, wyrzygującym swoje fazy w sposób mocno odhumanizowany. Żeby nie było jednak zbyt monotonnie, kilka drobnych smaczków się po drodze pojawia, aczkolwiek są to jedynie malutkie drobiazgi, coś na zasadzie lizaka dla małego wietnamskiego chłopca z wioski, na która za kilka chwil spadnie napalmowa burza. No cóż, myślę, że split ten przeznaczony jest tylko i wyłącznie dla maniaków gatunku. Oni na pewno będą z tych chorych dźwięków zadowoleni tak samo jak ja. Nieentuzjaści war metalu i ogólnie pojętej surowizny mogą tu nawet nie podchodzić.

- jesusatan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz