Thvn
„Zgnij”
Arcadian
Industry 2024
Thvn to czterech kolesi z Wrocławia, a album
zatytułowany milusio „Zgnij” jest ich drugim wydawnictwem, zarazem drugim dużym albumem. Przyznam, że pierwszego
materiału nie słyszałem, nie mam zatem żadnego punktu odniesienia, ale gdybym
miał nadrabiać na zawołanie wszystkie zaległości, to doba musiała by mieć z
pięćdziesiąt godzin. A z drugiej strony podchodziłem do tych piosenek jak do czystej
karty, może i lepiej. „Zgnij” to nieco ponad pół godziny muzyki, którą z
grubsza zdefiniować można jako black metal. I w tym przypadku to „z grubsza”
robi ogromną różnicę. Thvn jest kolejnym polskim zespołem, który szpera w
gatunkach podocznych, albo i całkiem odległych, i wygrzebuje z nich co
najlepsze, wplatając następnie w swoją muzyczną tkaninę. Co zatem Thvn ma z
black metalu? Przede wszystkim brzmienie. Choć i ono jest nie do końca typowe,
bo zgrabnie przesterowane, bynajmniej nie będące kalką północnego
bzyczenia, aczkolwiek na nim wzorowane. Tak, gitary chodzą tutaj w absolutnie
norweskim stylu, częstując riffami tremolo zawierającymi chłodną melodię, tylko
znów pojawia się tu „ale”… Owa melodia to taki amalgamat starej szkoły z
nowoczesnym „post-black”. Chwilami jest w chuj zimno, by za chwilę nuta poszła
bardziej w odcienie oparów halucynogennych, a przynajmniej mocno zadymionych.
Ostre powiewy zimy bardzo ciekawie balansowane są tutaj lekkim odpływem w
mroczne zakątki umysłu, tworząc mieszankę niebywale kolorową, choć chwilami
wywołującą lekką konsternację. Pochodzenia blackmetalowego są także wokale, acz,
znów, chwilami Abyss Watcher chyba faktycznie wpatruje się w głębię, i odpływa
w coś, co można nazwać rozpaczliwym, szlochającym krzykiem, jak w przypadku
„Beauty of Decay” czy „Heat”. Wracając do brzmienia, to napomknąć muszę o
jeszcze jednym szczególe. Linie basu. Instrument ten zdaje się grać na „Zgnij”
równorzędną rolę, co same gitary. Nie jest przesadnie wysunięty do przodu, ale
wyraźnie słyszalny, a najciekawsze są jego dialogi prowadzone z
sześciostrunowcami, gdy gitary wygrywają swoją melodię, a koleś na grubych
strunach gra coś teoretycznie z innej
bajki. Zresztą w ogóle album ten pełen jest kontrastów i pomysłów
niecodziennych, co czyni go niezmiernie różnorodnym. Tylko że tutaj wszystko
naturalnie ze sobą współgra i tworzy summa summarum niepowtarzalny, cholernie
wciągający klimat. No i detale… choćby te drobiazgi, jak dungeon-synth’owo plumkający
klawisz pod koniec „Ilza”. Kilka takowych tu jest, niby niewielkich, a jak
sporo dodających do smaku rzeczonej zgnilizny. Dobra, żeby nie było, że się
znów rozpływam ponad miarę. „Zgnij” nie jest jakimś tam arcydziełem. Jest
jednak mocną pozycją, bardzo solidna cegiełką w murze krajowej sceny, a na
pewno wydawnictwem, na które warto zwrócić uwagę. Choćby ze względu na
oryginalność, bo tej chłopakom odmówić nie sposób. Dlatego też szczerze
polecam, bo to bardzo wartościowa rzecz.
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz