Black
Mold
„In
The Dirt Of Oblivion”
Helldprod Records 2024
Dwudziestego
września ukazał się drugi pełniak Black Mold. Portugalczycy bez najmniejszych
chęci przypodobania się komukolwiek napierdalają na nim nadal swoje. Jest to
oczywiście w dalszym ciągu mieszanka black metalu i punka, z tym, że w bardzo
odstręczającym wydaniu. Lubiący ich twórczość po raz kolejny będą mogli pławić
się w ich brudnych dźwiękach. Dwójeczka to dziesięć krótkich strzałów w gębę,
które zebrane do kupy nie trwają zbyt długo, bo zaledwie 23 minuty, lecz ta
porcja pomyj (jak myślę) zupełnie wystarczy. Standardowo to prosta muzyka,
składająca się z niewyszukanych riffów z lat osiemdziesiątych, trochę wpływów
początku norweskiej drugiej fali no i spory ładunek anarchistycznego podejścia
do wszystkiego co żyje. Całość zagrana z buta i na totalnej wyjebce, ale co z
tego. Jak dla mnie żre to aż miło. Tradycyjnie jak to u Black Mold średnie
tempa, które suną hipnotycznie i bujają rozkosznie, mieszają się ze
zwolnieniami o zdecydowanym wyrazie. Przygrywają im punkowe beczki i bulgoczący
bas, który całkiem żwawo wije się między akordami. Od czasu do czasu usłyszeć
można koszmarne, syntezatorowe wtrącenia, co nadaje „In The Dirt Of Oblivion”
nieco mrocznego klimatu, a obleśne i buńczuczne wokalizy podkreślają wyjebongo
tej kapeli na wszechświat. Może ich kompozycje są barbarzyńskie i nie proponują
niczego nowego. Chuj z tym, gdyż piosenki Black Mold mają w sobie jakiś
niesamowity vibe, który powoduje, że chce się (przynajmniej mi) tego słuchać.
Jest tu wszystko czego można oczekiwać od śmierdzącego skórzanymi kurtkami,
przepoconymi glanami i piwnym oddechem black-punka. Agresywność, posępność,
prostacki kult Diabła oraz antysystemowy kopniak z podkutego papcia w mordę,
poprawiony bluzgą w ryj. Kurcze… nie wiem, dlaczego, ale jak słucham tej kapeli
to staje mi przed oczami bydgoski Beerhead. Dobra! Brać, słuchać, napierdalać!
Dla Szatana z irokezem na głowie rzecz jasna!
shub
niggurath
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz