MOSS UPON THE SKULL
„Quest For The Secret Fire”
I, Voidhanger Records (2024)
Jeśli
jest na świecie jakiś metalowy zespół, w którym nic nie trzyma się kupy, a
jednak intryguje, to belgijski Moss Upon The Skull jest jednym z moich
pierwszych typów, o ile nie pierwszym. Od początku etykietowani jako
„techniczny”, jako „prog”, jako „black/death” i chuj wie jeszcze jak łamali
każdorazowo te śmieszne plomby i rujnowali słuchaczom wyobrażenie o ich muzyce.
Nie inaczej jest w przypadku najnowszego, drugiego pełniaka zatytułowanego
„Quest For The Secret Fire”, który zaskakuje chyba jeszcze bardziej niż
wcześniejsze nagrania. Ale po kolei – to co jest pewne to to, że ekipa z kraju
czekolady gra muzykę techniczną, cholernie sprawną warsztatowo, różnorodną. Kto
czeka na brudne, wgniatające w ziemię dociążenia, czy najzwyklejsze w świecie
metalowe „mięso” też może się trochę rozczarować. Bazą wyjściową tutaj jest
death metal, ale taki wypieszczony, elegancki, z „Symbolic” rodem. Riffy są
wyraźnie artykułowane, czasem popadające w thrahsujące galopady. A stąd
niedaleko jest do melodii, melodeathu, czy nawet power metalu. Późny Carcass,
Arsis, późna Anata nie będą tutaj złymi tropami, bo melodie tutaj sypią się
gęsto. Co więcej – niejednokrotnie usłyszymy rockowe naleciałości na miarę
późnego Disharmnic Orchestra czy nawet Xysmy. Ta kliniczna precyzja wykonawcza
nawet nie jest zburzona, gdy Belgowie odwołują się do wolniejszego, cięższego
grania w stylu „G” od Morbid Angel. Panowie żonglują tutaj motywami, jak
wytrawni akrobaci i choć trudno szukać w tej muzyce emocji czy „treści” to
trzeba przyznać, że płynie ona zaskakująco sprawnie. Wydawać by się mogło, że
głęboki, mocny, okraszony pogłosem growling Jo Willemsa, w którym słychać echa
Jana-Chrisa de Koijera będzie tu pasował jak gówno na torcie (albo wisienka na
gównie), a mimo wszystko ma to swój urok i uzupełnia się w sposób na tyle
interesujący, że Moss Upon The Skull wydaje się być unikalne. Wiele rzeczy na
tej płycie mi nie odpowiada lub nie trafia w mój gust, ale mimo wszystko nie
mogę się jej oprzeć. Jest w tym zlepku coś magnetycznie wciągającego, co
sprawia, że chce się do tego wrócić i zmierzyć po raz kolejny. Ja serdecznie
namawiam na seansik z najnowszą propozycją Moss Upon The Skull, choćby dlatego,
żeby przekonać się, że patchworkowy death metal może być całkiem udany.
Harlequin
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz