The
Flight Of Sleipnir
„Nature’s
Cadence”
Eisenwald 2024
Zespół
ten funkcjonuje na scenie od 2007 roku, kiedy to dwaj muzycy, David Csicsely i
Clayton Cushman postanowili połączyć ciężkie brzmienia ze skandynawskim
folkiem. Jako duet nagrali pięć albumów i dopiero od szóstej płyty „Skadi”
rozszerzyli skład do czterech członków i w tej liczbie grają do dzisiaj.
Niebawem, bo pod koniec października wydadzą ósmy krążek, będący kontynuacją
konceptu tych Amerykanów. Twórczość The Flight Of Sleipnir to dość odważne
połączenie północnoeuropejskiej cepelii z doomowo-stonerowymi riffami, z
których niekiedy wypływa również troszeczkę black metalu. Jeżeli chodzi o
ludystyczne utwory bądź takowe wstępy, przerywniki i wyciszenia kompozycji, to
są to typowe dla tego rodzaju muzykowania melodie zapodane na gitarach
klasyczny, wspomaganych klawiszem, którym towarzyszą czyste śpiewy. Czy są to
rzeczywiście wikińskie chwytliwości lub je chociaż przypominają nie mi oceniać.
Prawdą jest, że jakiś pierwiastek tamtych ziem w sobie noszą, ale mi dzięki nim
staje przed oczami ten stary, australijski serial o Robin Hoodzie. Jeśli skupić
się na tej mocniejszej stronie „Nature’s Cadence” to jest tutaj dużo ciekawiej.
Fuzja składająca się z tradycyjnych black metalowych akordów, tremolo i
doomowych zaciągnięć oraz gnieceń, ubrana w stonerowe przestery brzmi całkiem
interesująco. To dość energetyczna muza o zmiennych tempach, której sekcja
rytmiczna zapewnia właściwe doły, a mieszające się ze sobą gęste i rozciągnięte
uderzenia, stonowane bujanki zalatujące latami siedemdziesiątymi i agresywne,
lecz epickie kostkowanie zapewnia mocne wrażenia, zwłaszcza kiedy w to wszystko
wkraczają blackowe wokale, które swą szorstkością podkreślają tą mroczną twarz
The Flight Of Sleipnir. Materiał naładowany jest także dość dużą dozą
melodyjności, która jednak nie rzuca się zbytnio w uszy i trafnie równoważy się
ze zdecydowanym traktowaniem strun przez wioślarzy, tworząc intensywne i gładko
przyswajalne aranżacje. Bardzo charakterystyczne podejście do metalu ma ten
kwartet, które może się podobać lub nie. Dla mnie zestawienie ze sobą
skandynawskiego folku z resztą tej płyty nie do końca jest zrozumiałe, choć w
sumie dobrze obydwa elementy ze sobą współgrają.
shub
niggurath
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz