niedziela, 6 października 2024

Recenzja Abhorration „Demonlatry”

 

Abhorration

„Demonlatry”

Invictus Prod. 2024

Już widzę te nagłówki, gdyby ten album ukazał się na początku lat dziewięćdziesiątych. „Norweska odpowiedź na Morbid Angel!”, czy coś w tym stylu. Wtedy takie hasła reklamowe były na porządku dziennym. Dziś, zbyt wiele czasu upłynęło, by za pomocą podobnych sloganów firmować nowe zespoły, tym bardziej, że akurat tych spadkobierców Treya i ekipy było po drodze co niemiara. Mi jednak kolejny w żadnym stopniu nie przeszkadza, a za tokowego bez wątpienia można uznać pochodzący z Oslo Abhorration. Chłopaki (żadne zresztą żółtodzioby, bo znamy ich doskonale z Nekromantheion, Obliteration, Purple Hill Witch czy, młodszego, Hekatomb) wysmażyli nam trzydzieści sześć minut muzyki opartej na zakwasie z „Altars of Madness”. Doprawili to jednak na swój własny sposób i wyszło im z tego danie wyborne. Jak rzekłem, podstawą muzyki Abhorration jest styl pionierów death metalu zza oceanu. Nie sposób nie zauważyć prostolinijnych nawiązań do wczesnych nagrań Chorego Anioła, przewijających się w sposobie riffowania, aranżacji oraz, jakże charakterystycznych, partiach solowych. Ba, nawet sposób artykułowania poszczególnych fraz przez wokalistę bardzo mocno nawiązuje do śpiewu Vincenta, że o stukaniu w garnki przez pałkera nie wspomnę. Bezwzględnie czuć tu starego ducha z bagiennego obszaru Florydy (niektóre cytaty są wręcz dosłowne, jak choćby w „Ai Apaec”), jednak jego obecność nie jest wyłącznie jednoosobowa. Chwilami da się bowiem zauważyć lekkie nawiązania do innych mistrzów z półwyspu, czyli Deicide. Tych bardziej brutalnych, uderzających prosto w twarz fragmentów jest co prawda zdecydowanie mniej, co jednak nie oznacza, że nie ma ich wcale. A żeby nie było, że panowie wyłącznie odwzorowują znane i lubiane patenty, to i wrzucili na płycie kilka pomysłów wymykających się jednoznacznym porównaniom, jak choćby chyba  najbardziej autorski „The Grace of Immolation”. Co jednak stanowi o sile przekazu Abhorration, to bezwzględnie mnogość riffów. Nie ma na tej płycie nudnych zapychaczy, jest za to sto procent staroszkolnego death metalu w death metalu. Wyśmienicie słucha się tego krążka, a naturalnym odruchem jest wciśnięcie przycisku „play” zaraz po tym, jak płyta się kończy. Żebyśmy się źle nie zrozumieli. Debiut Abhorration absolutnie pod żadnym wzglądem nie pisze nowej historii. On ją jedynie kaligrafuje, przekazuje potomnym, niczym swego czasu tybetańscy mnisi. Będąc wielkim fanem wspomnianych w tekście zespołów, niczego innego do szczęścia mi nie trzeba. Bo jeśli formuła nadal się sprawdza, to po co udziwniać? Pełna satysfakcja gwarantowana.

- jesusatan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz