wtorek, 29 października 2024

Recenzja Camos „Hide From The Light”

  

Camos

„Hide From The Light”

Murder Records 2024

To już niemłoda kapela, ponieważ założona została w dwutysięcznym roku, a w skład jej weszli weterani brazylijskiej sceny między innymi frontman legendarnego Amen Corner. Ci czterej panowie jako Camos nie nagrali zbyt dużo, bo to tylko trzy dema, epka i razem z „Hide From The Light” dwa albumy, ale to w sumie nie jest ważne. Istotne jest to, co znajduje się na tym krążku, który jest oryginalną fuzją kilku podejść do metalowego rzępolenia w klimatach black metalowych. Ogólnie rzecz biorąc można określić muzykę tego kwartetu jako zlepek black i heavy metalu, leczy byłoby to zbyt duże uproszczenie, gdyż dzięki wielu elementom, które funkcjonują w ich kompozycjach wymyka się on z tej kategorii. Dzieje się tak, ponieważ oprócz klasycznych i przybrudzonych, thrashowych riffów, które zalatują manierą Venom, otrzymujemy za pośrednictwem tej płyty także sporo klimatycznych zagrywek w postaci akustycznych przygrywek, mrocznych melodii rodem z horroru, porywających i ponurych solówek oraz diabolicznych wokali wspomnianego na wstępie Sucoth’a Benoth’a. Pal licho twarde i dość ciężkie jak ta ten typ muzykowania brzmienie podbite przez nieco surową sekcję rytmiczną. Kluczowym jest fakt jak różnorodną atmosferę zawiera w sobie „Hide From The Light”, bo w zmiennym kostkowaniu, tempach i chwytliwościach tu występujących odnaleźć można wiele znanych i lubianych wpływów, dzięki którym świetnie się słucha tego w gruncie rzeczy niezbyt łatwego krążka, bowiem Camos wykorzystując pewne wzorce stworzyli coś czemu trzeba poświęcić trochę uwagi, aby ogarnąć ten koktajl. Do brudnych black-heavy akordów nie bali się dołożyć progresywnych odjazdów w stylu późniejszego Celtic Frost. Nie cofnęli się przed melodyjnością i teatralnością na podobę Master’s Hammer jak i nie cykali się o to, że chwilami ich kawałki skręcać będą w stronę Mercyful Fate. W dupie mieli, że niektóre rozwiązania będą trącić estradowością Rob’a Zombie czy przypominać swoim wydźwiękiem popisy znane z shock-rocka Alice Cooper’a. No i wreszcie nie umierali ze strachu, aby kilka harmonijnych wstawek, wyraźnie zalatujących Bliskim Wschodem nie stanowiło ukłonu do gotyckich produkcji. Wszystko sprytnie ze sobą scalone zaowocowało ciekawymi i przytłaczającymi utworami o chwilami dużym ładunku mistycznym i psychodelicznym, ale także pomimo surowego ich charakteru sprawną grą na instrumentach tej czwórki Brazylijczyków. Bardzo interesująca muzyka, której nie wypada mi Wam nie polecić.

shub niggurath

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz