Ærkenbrand
„Hedenfarne Æventyr”
I, Voidhanger Records (2024)
Z tymi
wynalazkami od I, Voidhanger Records doświadczenia mam różne, potrafią
zachwycić i pochłonąć, inne potrafią odrzucić lub zniechęcić. Jedno jest niemal
zawsze pewne – niemalże każdy wypust od nich ma coś ciekawego do zaoferowania,
coś na co warto zwrócić uwagę. Dorobku duńskiego Ærkenbrand nie znam, ale uwagę
moją zwróciła okładka najnowszej płyty „Hedenfarne Æventyr”, mocno nawiązująca
do klasycznych dzieł rocka psychodelicznego sprzed pond pięciu dekad. Trop
okazał się słuszny, bo już otwierający płytę „Svampens Rotter (Spiritus)”
zdradza fascynację Comus i spożywaniem grzybów halucynogennych. Freakfolkowe
wokale od pseudooperowych, przez szepty, zwiewne przyśpiewki, dziwne
melorecytacje. O ile pierwszy numer jet dość mocno osadzony w tradycji rocka psychodelicznego,
o tyle kolejne numery mocno poszerzają to spektrum inspiracji. Wkradają się
elementy rocka progresywnego i post-rocka, ale spieszę uspokoić, że onanizmów
instrumentalnych tutaj nie uraczycie, Nad tym wszystkim unoszą się przecudnej
urody eteryczne harmonie, pełne krystalicznych pogłosów, delikatnych smug
instrumentów dętych, pływającego basu, przeplatane tu i ówdzie jakimiś
post-zappowymi udziwnieniami. W ty szaleństwie jest metoda, bo materiał z
„Hedenfarne Æventyr” brzmi dość spójnie, konsekwentnie i w tym całym morzu
odjazdów ma bardzo mało mielizn. Powiem więcej – możliwe, że jest to jedno z
najfajniejszych okołofolkowych wydawnictw, jakie słyszałem w ostatnich latach.
Baza pomysłów, harmonii, smaczków jest tutaj cholernie bogata. Kompozycje nie
zlewają się w bezkształtną masę, umiejętne dozowanie elektroniki i dęciaków
daje dobrą przeciwwagę dla klasycznie rockowego instrumentarium, wprowadza
element wytchnienia i rozprężenia, wpuszcza słuchacza w odrealniony świat z
pograniczna słodkiej baśni i surowej, bezlitosnej psychodelii. Ærkenbrand nie
sili się na podbijanie metalowych serc i na bycie bardziej awangardowym Atrox.
Bliżej mu do upodlonego Gentle Giant, które sporadycznie chce ocieplić się w
postfloydowskiej, a nawet w postmarillionowej, rozmarzonej scenerii. Jak dla
mnie Duńczycy wysmażyli jedną z najlepszych płyt sygnowanych logiem włoskiej
wytwórni. Kawał świetnej, intrygującej muzyki, które cholernie warto dać szansę
podczas wieczornego seansu przy książce i
kieliszku czegoś mocniejszego. Polecam!
Harlequin
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz