środa, 2 października 2024

Recenzja Ærkenbrand „Hedenfarne Æventyr”

 

Ærkenbrand

„Hedenfarne Æventyr”

I, Voidhanger Records (2024)

 


Z tymi wynalazkami od I, Voidhanger Records doświadczenia mam różne, potrafią zachwycić i pochłonąć, inne potrafią odrzucić lub zniechęcić. Jedno jest niemal zawsze pewne – niemalże każdy wypust od nich ma coś ciekawego do zaoferowania, coś na co warto zwrócić uwagę. Dorobku duńskiego Ærkenbrand nie znam, ale uwagę moją zwróciła okładka najnowszej płyty „Hedenfarne Æventyr”, mocno nawiązująca do klasycznych dzieł rocka psychodelicznego sprzed pond pięciu dekad. Trop okazał się słuszny, bo już otwierający płytę „Svampens Rotter (Spiritus)” zdradza fascynację Comus i spożywaniem grzybów halucynogennych. Freakfolkowe wokale od pseudooperowych, przez szepty, zwiewne przyśpiewki, dziwne melorecytacje. O ile pierwszy numer jet dość mocno osadzony w tradycji rocka psychodelicznego, o tyle kolejne numery mocno poszerzają to spektrum inspiracji. Wkradają się elementy rocka progresywnego i post-rocka, ale spieszę uspokoić, że onanizmów instrumentalnych tutaj nie uraczycie, Nad tym wszystkim unoszą się przecudnej urody eteryczne harmonie, pełne krystalicznych pogłosów, delikatnych smug instrumentów dętych, pływającego basu, przeplatane tu i ówdzie jakimiś post-zappowymi udziwnieniami. W ty szaleństwie jest metoda, bo materiał z „Hedenfarne Æventyr” brzmi dość spójnie, konsekwentnie i w tym całym morzu odjazdów ma bardzo mało mielizn. Powiem więcej – możliwe, że jest to jedno z najfajniejszych okołofolkowych wydawnictw, jakie słyszałem w ostatnich latach. Baza pomysłów, harmonii, smaczków jest tutaj cholernie bogata. Kompozycje nie zlewają się w bezkształtną masę, umiejętne dozowanie elektroniki i dęciaków daje dobrą przeciwwagę dla klasycznie rockowego instrumentarium, wprowadza element wytchnienia i rozprężenia, wpuszcza słuchacza w odrealniony świat z pograniczna słodkiej baśni i surowej, bezlitosnej psychodelii. Ærkenbrand nie sili się na podbijanie metalowych serc i na bycie bardziej awangardowym Atrox. Bliżej mu do upodlonego Gentle Giant, które sporadycznie chce ocieplić się w postfloydowskiej, a nawet w postmarillionowej, rozmarzonej scenerii. Jak dla mnie Duńczycy wysmażyli jedną z najlepszych płyt sygnowanych logiem włoskiej wytwórni. Kawał świetnej, intrygującej muzyki, które cholernie warto dać szansę podczas wieczornego seansu przy książce i  kieliszku czegoś mocniejszego. Polecam!

 

                                                                                                                                             Harlequin

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz