MERCYLESS
„Those Who Reign Below”
Osmose Productions (2024)
Który to już album francuskich weteranów death/thrashu od czasu ich reaktywacji w 2011 roku? Czwarty? Tak! Pytanie retoryczne, bo po zawartości „Those Who Reign Below” trudno jest się spodziewać jakiejś rewolucji. Stare załogi, które mają jeszcze coś sensownego, kreatywnego do zaoferowania, można policzyć na palcach jednej ręki, a Francuzi do nich na pewno nie zaliczają się. Otrzymaliśmy bowiem 11 premierowych wałków w doskonale znanym nam stylu, któremu grupa hołduje od wielu lat. Motoryczne granie, okraszone odpowiednią ilością groovu, tak, żeby nóżka tupała jest tu wszechobecne, klasyczne do bólu solówki, solidny growl lekko nadszarpnięty przez ząb czasu i kompozycje oparte na zgranych do bólu schematach. Z jednej strony fajnie, bo lubimy dźwięki nam znane i lubiane, z drugiej da się odczuć pewną geriatryczność i brak świeżości. Ilekroć puszczałem „Those Who Reign Below” łapałem się na tym, że moje zainteresowanie najnowszą propozycją Mercyless spada do zera już po 5-6 utworach. I nie żeby było to złe, ale jest to po prostu bez iskry bożej i błysku. Panowie robią to co robili przez lata, ale nie jestem pewien czy sami są jeszcze przekonani, że to ich dreptanie w miejscu ma jakiś większy sens. Moim zdaniem jest to album tylko i wyłącznie dla zbieraczy i zagorzałych szalikowców grupy, nieobowiązkowy suplement w ich dorobku. Ja się wynudziłem.
Harlequin
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz