niedziela, 27 października 2024

Recenzja Necrosys „Nekrowersum”

 

Necrosys

„Nekrowersum”

Mara Prod. 2024

Trochę chłopakom zeszło na komponowaniu tego materiału. No ale nie mogło być inaczej, skoro w międzyczasie, czyli przez dziewięć lat istnienia zespołu, jego członkowie bawili się w inne projekty poboczne, z których jeden, konkretnie Grób, przedstawiałem tutaj jakieś dwa lata temu. Dziś mamy jednak na tapecie „Nekrowersum”, zatem nad tym materiałem się pochylę. Trzeba powiedzieć, że materiał ten rozpoczyna się w trochę mylący sposób. Otwierającemu całość „Delektuj się Diabłem” towarzyszy bowiem mocno blackmetalowa melodia oraz przewijający się w tle dysonansowy riff, co może sugerować, iż będziemy mieli do czynienia z czarną sztuką, zahaczającą o bardziej nowoczesną szkołę. Nie wiem, czy to celowa zmyłka, ale dosłownie za chwilę wchodzimy już w klimat właściwy. Kręgosłupem muzyki Necrosys jest polski do szpiku kości death metal, inspirowany głównie zespołami lat dziewięćdziesiątych. Znów (ktoś może pomyśleć, że mam ostatnio obsesję) cisną mi się na usta porównania z Yattering, głównie w momentach, kiedy panowie łamią tempo i częstują pozornie prostym, lecz zawierającym sporo zwrotów motywem. Aby zatem nie było monotematycznie, wspomnę tutaj jeszcze o skojarzeniach z Azarath (zwłaszcza w szybkich partiach) czy wczesną Traumą. Nie brak na tych nagraniach konkretnego pierdolnięcia, takiego bezpośredniego i intensywnego, ale i elementów znacznie wolniejszych. Idealnym numerem reprezentatywnym dla „Nekrowersum” zdaje mi się trzeci na liście „Wybrany, a nie widać”, zawierający w zasadzie przekrój całej płyty. Płyty niby nieodkrywczej, na pozór banalnie prostej, a na pewno opartej na nieskomplikowanych akordach, jednak zawierającej sporo przejść, zmian tempa i urozmaiceń. Trochę w kontraście do masywnego, staroszkolnego riffowania stoją solówki – czyste i zdecydowanie bardziej melodyjne. Jak zapewne zdążyliście się domyśleć, śpiewane jest tu po naszemu, co akurat w tym przypadku nieco mnie początkowo drażniło. Szybko jednak się przyzwyczaiłem, tym bardziej, że wokalny wymiot utrzymany jest na odpowiednio wysokim poziomie. Przy okazji zauważyłem też dodatkowy plus tego wydawnictwa. Otóż jest to typowy grower, i za każdym razem wchodzi coraz swobodniej, niczym kolejny kieliszek dobrze zmrożonej wódeczki. Jeśli zatem macie ochotę na solidną porcję rodzimego śmierć metalu, to ten album jest dla was. Gór nie przenosi, ale na pewno dostarcza odpowiedniej dawki brutalizy, jak za dawnych czasów. Warto sobie zaaplikować.

- jesusatan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz