niedziela, 5 stycznia 2025

Recenzja Gołoledź „Gołoledź”

 

Gołoledź

„Gołoledź”

D.I.Y. Kolo Rec. 2022

Zastanawiam się, gdzie leżą granice akceptacji dla nazw zespołów. Granice, za którą dany twór traktujemy jako komediowy wybryk, a nie poważne muzykowanie. Bo na ile poważnie można traktować kolesi, którzy na szyld wybrali sobie „gołoledź”? Kurwa, a dlaczego nie „ślizgawica” albo „błoto pośniegowe”? Nie przeczę, że właśnie z tego powodu totalnie olałem debiut chłopaków z Zielonej Góry w chwili premiery, zwłaszcza, że ich muzyka promowana była jako black metal. No trochę powagi! Kiedy jednak zostałem poproszony przez znajomego o napisanie kilku słów o tej płycie, postanowiłem zaryzykować. I po kilku rundkach z „Gołoledzią”, chcąc nie chcąc, musiałem trochę moje podejście do zespołu naprostować. Zacznijmy od tego, od czego zresztą płyta się zaczyna. Gołoledź to wcale nie surowy i minimalistyczny black metal, jak podejrzewałem. Zresztą to w ogóle nie do końca jest black metal, a przynajmniej nie w czystej postaci. No ale o wstępie miałem… Płytę otwierają akordy nie mające z black metalem nic wspólnego. Powolne, kapkę melancholijne, przywodzące na myśl pewnych Anglików, którzy umiejętnie onegdaj połączyli doom z death metalem (zresztą ponownie nawiązania do tego typu nastrojowości znajdziemy w pierwszej części „Wolność Umysłu”). Dopiero za chwilę następuje ostry zryw i wędrujemy na północ, gdzie lodowaty wiatr zawsze wieje w oczy a lasy śniegiem pokryte. Faktycznie, tym klimatem charakteryzuje się kręgosłup Gołoledzi. Nie brak na tym krążku naprawdę niezłych północnych melodii, i to zarówno tych z lat dziewięćdziesiątych, jak i bardziej współczesnych, zapętlonych i całkiem swobodnie wpadających w ucho, jednocześnie kąśliwych i mocno zimowych. Muzycy jednak postarali się o to, by definicja ich twórczości, o czym wspomniałem wcześniej, nie była jednoznaczna czy oczywista. Już w drugim na płycie „Sam Na Zawsze”, poza fantastycznie cykającymi, podkreślającymi umiejętności techniczne Aroslava, blaszkami, przypominającymi nieco to, do czego przyzwyczaił nas Darkside (Mgła, Kriegsmaschine), pojawiają się momenty crustowe, d-beatowe rytmy i punkowa prostota. Zresztą owego crust / punka jest więcej, zwłaszcza pod koniec płyty. Po drodze spotkamy się jeszcze z lekkim odpływem w klimaty doomowe / akustyczne, nawiązaniem do thrashowego riffowania i kilkoma innymi elementami zdecydowanie odstającymi od nurtu black metal. Heh, kombinować to sobie można, choć nie zawsze to wychodzi na zdrowie. W tym przypadku przyznać jednak muszę, że panowie mają do tworzenia fuzji muzycznych smykałkę. Może ich debiut nie jest zbyt długi, bo trwa trzydzieści pięć minut, ale nie nalazłem na nim ani jednego niepotrzebnego fragmentu. Jednocześnie nie zostałem absolutnie rzucony na kolana, bo „Gołoledź” nie jest albumem mogącym pretendować do ekstraklasy krajowego (znów nazwijmy to ogólnie) black metalu. Jest jednak albumem zdecydowanie lepszym, niż można by się spodziewać po głupawej nazwie. Jeśli zatem, podobnie jak ja, kierujecie się czasem pewnego rodzaju uprzedzeniami, to w tym przypadku zapewniam, że ich porzucenie przyniesie wam jedynie korzyści. „Gołoledź” to dobry debiut i ciekawa, choć nie odkrywcza muzyka. Warto się zapoznać.

- jesusatan




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz