Pyre
„Where Obscurity Sways”
Osmose Productions 2025
Rosyjski
Pyre powraca z trzecim pełniakiem, co zapewne ucieszy wielbicieli
staroszkolnego metalu śmierci. Będą zadowoleni, ponieważ nic specjalnie w ich
muzyce się nie zmieniło, ale żre ona dość dobrze. Dziesięć kawałków
wypełnionych klasycznymi riffami, płynącymi głównie w średnim tempie, które
urozmaicone zostały przez szereg kosmicznie brzmiących i mniej chaotycznych
(jak to wcześniej u nich bywało), melodyjnych solówek. Poza tym, to death metal
o znanej barwie, bo kojarzącą się ze szwedzką odmianą tego gatunku, ale tą,
której raczej bliżej do Unleashed niż do dajmy na to Dismember, choć kilka
charakterystycznych (dla tych drugich) szybkich i biczujących tremolo zagranych
na rzężących strunach rzuca się na uszy. Oprócz tego cały czas w muzyce Rosjan
sporo znaleźć można odniesień do Asphyx czy Obituary. Proste i miażdżące
kostkowanie, ociężałe, pozbawione blastów zrywy, trochę schizofrenicznych,
wysokotonowych zagrywek to obraz „Where Obscurity Sways”. Nic nowego ani
oryginalnego, ale przenoszącego w lata dziewięćdziesiąte, kiedy death metal
niósł ze sobą tą zalatującą smrodem rozkładu gędźbę, która nie tylko wgniatała
w fotel, ale także wprowadzała w rozkoszny niepokój. Pyre wzorem wspomnianych
kapel doskonale zadbał o intensywność tego materiału, pomimo że jego tempo nie
poraża agresywnością. Ciągłe przejścia między stonowaną agogiką, a walcowatymi
chwilami są dość częste i to właśnie napędza tą machinę. Podczas słuchania tego
albumu nieustannie czuć chłód mrocznych lochów, których ściany ociekają krwią,
a gdzieś tam z ich głębi dobiega do nas gardłowy growl wokalisty o manierze
wyraźnie kojarzącej się z tym do czego przyzwyczaił nas John Tardy. Zupełnie
nieodkrywczy, ale za to soczysty i dynamiczny decior o mięsistym brzmieniu nie
tylko wioseł, gdyż wysunięta do przodu sekcja rytmiczna oraz cuchnące flegmą,
która zalega w gardle Dym’a Nox’a wokale, dostarczają mu należytej treści.
Muzyka znana i lubiana, może nieco kopiująca utarte schematy, ale zagrana tak,
że czuć uwielbienie jej twórców do takiego właśnie ujęcia death metalu.
Poszczególne części składowe fundamentu tego stylu i jego atmosfery zostały tu
sprawnie połączone, co zrodziło cieszące ucho aranżacje. Ostatnią płytę Pyre
określiłbym jako małą pigułkę śmierć-metalu ostatniej dekady XX wieku. Kilka
kapel w jednym, takie swoiste wash&go.
shub
niggurath
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz