piątek, 17 stycznia 2025

Recenzja Pyre „Where Obscurity Sways”

 

Pyre

„Where Obscurity Sways”

Osmose Productions 2025

Rosyjski Pyre powraca z trzecim pełniakiem, co zapewne ucieszy wielbicieli staroszkolnego metalu śmierci. Będą zadowoleni, ponieważ nic specjalnie w ich muzyce się nie zmieniło, ale żre ona dość dobrze. Dziesięć kawałków wypełnionych klasycznymi riffami, płynącymi głównie w średnim tempie, które urozmaicone zostały przez szereg kosmicznie brzmiących i mniej chaotycznych (jak to wcześniej u nich bywało), melodyjnych solówek. Poza tym, to death metal o znanej barwie, bo kojarzącą się ze szwedzką odmianą tego gatunku, ale tą, której raczej bliżej do Unleashed niż do dajmy na to Dismember, choć kilka charakterystycznych (dla tych drugich) szybkich i biczujących tremolo zagranych na rzężących strunach rzuca się na uszy. Oprócz tego cały czas w muzyce Rosjan sporo znaleźć można odniesień do Asphyx czy Obituary. Proste i miażdżące kostkowanie, ociężałe, pozbawione blastów zrywy, trochę schizofrenicznych, wysokotonowych zagrywek to obraz „Where Obscurity Sways”. Nic nowego ani oryginalnego, ale przenoszącego w lata dziewięćdziesiąte, kiedy death metal niósł ze sobą tą zalatującą smrodem rozkładu gędźbę, która nie tylko wgniatała w fotel, ale także wprowadzała w rozkoszny niepokój. Pyre wzorem wspomnianych kapel doskonale zadbał o intensywność tego materiału, pomimo że jego tempo nie poraża agresywnością. Ciągłe przejścia między stonowaną agogiką, a walcowatymi chwilami są dość częste i to właśnie napędza tą machinę. Podczas słuchania tego albumu nieustannie czuć chłód mrocznych lochów, których ściany ociekają krwią, a gdzieś tam z ich głębi dobiega do nas gardłowy growl wokalisty o manierze wyraźnie kojarzącej się z tym do czego przyzwyczaił nas John Tardy. Zupełnie nieodkrywczy, ale za to soczysty i dynamiczny decior o mięsistym brzmieniu nie tylko wioseł, gdyż wysunięta do przodu sekcja rytmiczna oraz cuchnące flegmą, która zalega w gardle Dym’a Nox’a wokale, dostarczają mu należytej treści. Muzyka znana i lubiana, może nieco kopiująca utarte schematy, ale zagrana tak, że czuć uwielbienie jej twórców do takiego właśnie ujęcia death metalu. Poszczególne części składowe fundamentu tego stylu i jego atmosfery zostały tu sprawnie połączone, co zrodziło cieszące ucho aranżacje. Ostatnią płytę Pyre określiłbym jako małą pigułkę śmierć-metalu ostatniej dekady XX wieku. Kilka kapel w jednym, takie swoiste wash&go.

shub niggurath




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz