Moon
Wizard
„Sirens”
Hammerheart Records 2025
Nie
słyszałem ich wcześniej, ale najnowszy, trzeci już album w karierze tej
amerykańskiej grupy przypadł mi do gustu. Jest to stoner, który nieco różni się
od tych mi dotychczas znanych. Ogólna jego charakterystyka jest standardowa dla
tego gatunku. Wiadomo, gitary przepuszczone przez odpowiedni fuzz, masywna
sekcja rytmiczna, bujające po „sabbathowemu” riffy, klasyczne „kwaśne” solówki
i gotowe. Oczywiście jak na ten styl przystało, ciężkie i smoliste akordy
płynące w średnich tempach, gwarantują mnóstwo dusznego klimatu lat
siedemdziesiątych i właśnie tutaj „jest pies pogrzebany”, ponieważ brzmienie
Moon Wizard jest nieco odchudzone w porównaniu z tym, jakiego używa większość
kapel spod tego znaku. Co za tym idzie kieruje ono muzykę tego kwartetu w
stronę psychodelicznego rocka niż doom metalu, ale nie tylko gdyż świadczą o
tym także wysoka melodyjność kompozycji oraz lekkość z jaką akordy przelewają
się z jednego w drugi. Kreuje to bardzo chwytliwą i przebojową muzę, która
chwilami może kojarzyć się z Monster Magnet czy nawet zespołami grającymi
proto-metal. Dużą zasługę w tym mają także klasyczne wstawki z użyciem tak
zwanej „podłogowej kaczki”, która wprowadza mocny pierwiastek psychodeliczny do
„Sirens”. Dopełnieniem całości są wokale, które stawiają wyraźną „kropkę nad
i”, bo ich barwa oraz sposób śpiewania Joseph’a Fiel’a i Sami Wolf bez pardonu
wdzierają się między tekstury, wybijając się i unosząc ponad nimi, podkreślając
harmonijność aranżacji. Stoner zaserwowany przez Moon Wizard to starodawny,
ciężki rock dociążony doomowymi naleciałościami. Zadziwia swobodą i nostalgiczną
atmosferą, w którą wdziera się momentami halucynogenny klimat tamtych lat.
Odpowiednia produkcja nadała mu surowego brzmienia, które urzeka swoją
chropowatością. Klasyczna rzecz o słusznej wadze. Jeśli lubicie Kyuss i jemu
podobnych, to bierzcie i słuchajcie.
shub
niggurath
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz