Astral Tomb
“Soulgazer”
Blood Harvest 2022
Moda na death metalowe orbitowanie w kosmosie trwa
w najlepsze. I nie mam nic przeciwko temu dopóki wychodzą takie materiały jak
„Soulgazer”. Trio z Colorado właśnie debiutuje pełnym materiałem, którego 37 minut
zamknięte w pięciu kompozycjach wywołuje niemały opad szczęki. Choć z grubsza
twórczość Astral Tomb jawi się jako wypadkowa kilku znamienitych na
deathmetalowym poletku nazw, to ewidentnie słychać w tym pomysł, jakość,
świeżość i ogromną świadomość artystyczną. No bo na przykład gdyby tak gdyby
wziąć nadgwiezdne gitarowe pasaże rodem z Blood Incantation, cudowne
rytmizowanie ostatniego Afterbirth, absurdalne dociążenie dwójki Mitochondrion,
zgrzytliwe, morbidowe riffowanie z okresu
„Formulas...” podbarwione slamową dosadnością, groovem i gulgulactwem, a
na całość wylać sporą dawkę ambientowo-kosmicznych odjazdów w stylu Tangering
Dream czy Klausa Schulze, to wyjdzie nam całkiem intrygujący ładunek wybuchowy
o niespotykanej sile rażenia. Jeśli dodam do tego, że Ci goście doskonale
panują nad tym co grają, jak grają i co piszą, to trudno mówić tu nawet o
muzycznym chaosie. A przecież całość przypomina wręcz jakieś jam session
nagrany na setke. Nieco brudne, półamatorsko-rehearsalowe brzmienie wydaje się tu
być zamierzonym zabiegiem, bo nie ma co maskować dobrej muzyki pod studyjnymi
sztuczkami. Jestem zdumiony jak pięknie płynie ten materiał, jak mądrze
rozłożone są akcenty, tak, żeby sluchacz nie miał poczucia, że „Soulgazer” ma w
sobie za dużo plumkania czy za dużo deathmetalowego kombinowania. Po prostu
wow. Moją uwagę szczególnie zwróciła praca perkusisty, który tutaj gra
miejscami takie cuda, że głowa mała. Dzieje się na tej płycie bardzo dużo,
czasem na granicy improwizacji, ale dość szybko słuchacz znajduje tyle punktów
zaczepienia, żeby nie mieć poczucia, że jest to granie bez składu i ładu. Jak
dla mnie absolutnie fenomenalne wydawnictwo, które powinno obowiązkowo trafić
na półkę fana bardziej wymagającego grania. Materiał jest zdecydowanie ponadprzeciętny,
niebanalny, mający muzyczne atuty, aby nie nazwać go „kolejnym” czy „jednym z
wielu”. Słuchając „Soulgazer” uświadamiam sobie jak bardzo chaotyczny i
nieporadny wydaje się przy nim ubiegłoroczny debiut i kolegów spod tej samej
bandery czyli Universally Estranged. Którzy przecież poruszają się w podobnej
estetyce. Fenomenalny materiał, który w moich uszach jest mocnym kandydatem do
trafienia na listy końcoworocznych podsumowań. Brawo Panowie!
Harlequin
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz