sobota, 5 lutego 2022

Recenzja Impurity / Sabbat „Rage and Horrors”

 

Impurity / Sabbat

„Rage and Horrors”

Mara Prod. 2019

Najczęściej mam tak, że jak się nasłucham zbyt dużo awangardowych dźwięków, to zaraz potem potrzebuję dla równowagi natychmiastowej odtrutki w postaci czegoś na wskroś prostego. Jako iż przez kilka ostatnich dni “poszerzałem, kurwa, horyzonty” dziś przyszedł czas na zastrzyk chamstwa i prostoty. Lepszego antidotum niż split dwóch zasłużonych i uznanych na scenie zespołów w postaci Impurity i Sabbat wyobrazić sobie chyba nie można. Nie będę nawet bawił się w jakiekolwiek wstępy nawiązujące do historii tych hord, bo jak ktoś nie wie kto zacz, to niech sobie sam pogoogla. Ten dość długi, jak na split, bo trwający łącznie niemal godzinę, materiał otwierają Brazylijczycy. Dostajemy od nich z liścia pięć razy. Tradycyjnie i na maksa po staroszkolnemu. Black metal w ich wykonaniu od samego początku istnienia zespołu, czyli od circa  trzydziestu lat, hołduje pierwotnym założeniom gatunku, sięgających jeszcze pierwszej fali. Prymitywizm z kapką agresywnych melodii, piwniczne brzmienie, Szatan na ustach i w akordach, zero pozerstwa czy chęci przypodobania się szerszej publiczności na zasadzie “po tylu latach coś się nam należy”. Ni chuja, Impurity mają w dupie wszelkie trendy. Sarcofago, Vulcano – te nazwy można śmiało wymieniać słuchając kompozycji z “Rage and Horrors”. Bo zapewne właśnie te kapele miały olbrzymi wpływ na mentalność muzyczną Impurity. Reasumując – pierwsza część tego wydawnictwa to tradycyjny, południowoamerykański wpierdol, bez żadnych udziwnień. Po odwróceniu krążka na druga stronę mamy ciszę, ale tylko dlatego że to CD. Hi hi, taki prześmieszny żarcik na interludium. Wracamy zatem do ścieżki numer sześć. Czy można napisać o Sabbat cokolwiek, co nie zostało już wcześniej powiedziane? No kurwa, nie sądzę. Czy na tym wydawnictwie kitajce zagrali coś, z czego jeszcze byśmy ich nie znali? Nie wydaje mnie się. Dają nam pięć utworów utrzymanych w charakterystycznym heavy/thrash/blackowym klimacie, z fragmentami mogącymi kojarzyć się zarówno z Bathory jak i Iron Maiden. Stara szkoła, której panowie są jednym z filarów, po raz kolejny wali kapciem w lico z obu stron tak soczyście, że nie sposób się nie oblizać, dwa razy. Mimo upływu lat w Japońcach nadal płonie piekielny ogień i ani w głowie im szukanie nowych ścieżek. Zatem, tak sobie myślę, że ten krążek to w sumie nic zaskakującego, ale! Dwie rzeczy. Po pierwsze primo, to nie są żadne odcinane kupony, lecz kolejny dowód na to, że oba zespoły wciąż są w wysokiej formie. A po drugie primo, każdy kto dotychczas jakimś cudem o nich nie słyszał, tutaj ma idealny materiał poglądowy. Dlatego warto mieć ten album na półce, choćby z powodów kolekcjonerskich.

- jesusatan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz