Impurity / Sabbat
„Rage and Horrors”
Mara Prod. 2019
Najczęściej
mam tak, że jak się nasłucham zbyt dużo awangardowych dźwięków, to zaraz potem
potrzebuję dla równowagi natychmiastowej odtrutki w postaci czegoś na wskroś
prostego. Jako iż przez kilka ostatnich dni “poszerzałem, kurwa, horyzonty” dziś
przyszedł czas na zastrzyk chamstwa i prostoty. Lepszego antidotum niż split
dwóch zasłużonych i uznanych na scenie zespołów w postaci Impurity i Sabbat wyobrazić
sobie chyba nie można. Nie będę nawet bawił się w jakiekolwiek wstępy nawiązujące
do historii tych hord, bo jak ktoś nie wie kto zacz, to niech sobie sam
pogoogla. Ten dość długi, jak na split, bo trwający łącznie niemal godzinę,
materiał otwierają Brazylijczycy. Dostajemy od nich z liścia pięć razy.
Tradycyjnie i na maksa po staroszkolnemu. Black metal w ich wykonaniu od samego
początku istnienia zespołu, czyli od circa
trzydziestu lat, hołduje pierwotnym założeniom gatunku, sięgających
jeszcze pierwszej fali. Prymitywizm z kapką agresywnych melodii, piwniczne
brzmienie, Szatan na ustach i w akordach, zero pozerstwa czy chęci przypodobania
się szerszej publiczności na zasadzie “po tylu latach coś się nam należy”. Ni
chuja, Impurity mają w dupie wszelkie trendy. Sarcofago, Vulcano – te nazwy
można śmiało wymieniać słuchając kompozycji z “Rage and Horrors”. Bo zapewne
właśnie te kapele miały olbrzymi wpływ na mentalność muzyczną Impurity. Reasumując
– pierwsza część tego wydawnictwa to tradycyjny, południowoamerykański
wpierdol, bez żadnych udziwnień. Po odwróceniu krążka na druga stronę mamy ciszę,
ale tylko dlatego że to CD. Hi hi, taki prześmieszny żarcik na interludium. Wracamy
zatem do ścieżki numer sześć. Czy można napisać o Sabbat cokolwiek, co nie
zostało już wcześniej powiedziane? No kurwa, nie sądzę. Czy na tym wydawnictwie
kitajce zagrali coś, z czego jeszcze byśmy ich nie znali? Nie wydaje mnie się.
Dają nam pięć utworów utrzymanych w charakterystycznym heavy/thrash/blackowym
klimacie, z fragmentami mogącymi kojarzyć się zarówno z Bathory jak i Iron
Maiden. Stara szkoła, której panowie są jednym z filarów, po raz kolejny wali
kapciem w lico z obu stron tak soczyście, że nie sposób się nie oblizać, dwa
razy. Mimo upływu lat w Japońcach nadal płonie piekielny ogień i ani w głowie
im szukanie nowych ścieżek. Zatem, tak sobie myślę, że ten krążek to w sumie nic
zaskakującego, ale! Dwie rzeczy. Po pierwsze primo, to nie są żadne odcinane
kupony, lecz kolejny dowód na to, że oba zespoły wciąż są w wysokiej formie. A
po drugie primo, każdy kto dotychczas jakimś cudem o nich nie słyszał, tutaj ma
idealny materiał poglądowy. Dlatego warto mieć ten album na półce, choćby z
powodów kolekcjonerskich.
- jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz