niedziela, 6 lutego 2022

Recenzja Epoch Crysis „Rex”

 

Epoch Crysis

„Rex”

Self-release 2022

Mujborze… Doprawdy, niekiedy nie rozumiem co kieruje ludźmi, że wyrzucają swoje, zapewne ciężko zarobione pieniądze w błoto. Weźmy taki moskiewski Epoch Crysis. Panowie nagrali sobie dziesięć lat temu album i właśnie postanowili oficjalnie wydać go na nośniku. To znaczy nagrali wówczas aż trzy płyty w czasie dwóch lat, po czym dopadła ich chyba niemoc twórcza, bo, nie licząc jakichś pojedynczych singli, ocknęli się dopiero dziś, no i przypomnieli sobie o „Rex”. Nie znaleźli frajera, to puścili to własnym sumptem. Album oczywiście wzięli i zremasterowali (jakby to miało, kurwa, jakieś znaczenie), jebnęli kompletnie z dupy okładkę i wyruszyli na podbój świata. Zgaduję, że poza obrzeża swojej dzielni nie dojadą, bo muzyka zawarta na tym krążku to jest kupa do sześcianu. No ale mówiąc bardziej szczegółowo, jest to twórczość instrumentalna, progresywna. Przynajmniej z założenia, bo muzycy starają się nawrzucać tu wszystkiego po trochu, w każdą kompozycję musowo wcisnąć jakąś pokombinowaną (chyba, kurwa, w stylu Pata i Mata) solówkę, często idącą na jedną nutę z wtórującymi w tle klawiszami, wiecie, coś jak „Focus” Cynika. Z tym, że melodyjki z tego wynikające nie są ani specjalnie ciekawe, ani też ciężkie czy wpadające w ucho. Są natomiast sklejane na zasadzie kopiuj / wklej z twórczości innych, głównie melodeathmetalowych brygad. No weźcie na ten przykład już drugi na płycie „Routine Glory” i powiedzcie, że to nie jest bezczelna zrzynka z późniejszego Dark Tranquillity. Ja nie mówię inspiracja, tylko zrzynka, bo jak by mi się chciało, to znalazłbym dokładnie taki sam riff na którymś z albumów Szwedów. Takich kalek jest tu co nie miara, no choćby w chwili jak to piszę w „Broken Heart and Guillotine” mamy riff Emperorowy z „Anthems…”. Najśmieszniejsze, że te ukradzione pomysły muzycy próbują mieszać z autorskimi, lecz impotencja twórcza by się obraziła gdybym ją w tej chwili przywołał. No kurwa, ten pusty, do obrzygania beznadziejny fragment ze środkowej części „Prehistoric Sun” to jest skandal i jebana prowokacja. A takich jest więcej, dużo więcej, przez co jest i śmieszno i straszno. Śmieszno też jest kiedy wjeżdża typowa patatajnia perkusyjna, taka dosłownie z kawałów (gdyby zamiast o blondynkach się takowe opowiadało). A najgorsze, że te numery lecą po sobie i kompletnie nic nie zostawiają w głowie, może poza rosnącą coraz bardziej irytacją. Oczywiście wszystko brzmi tu sterylnie niczym na oddziale covidowym, w chuj mjentko i kurewsko beznadziejnie. Nie wiem, kurwa, czy oni nie piją? Ale Ruskie niepijący to muszą być naprawdę jakieś zmutowane jednostki. No bo jak by pili, to by sobie za tą kasę co wydali na tłocznię i drukarnie nakupili spirytu i mieliby zapas na jakiś tydzień czy dwa. A tak, wyszli po dekadzie ze swojej dziupli, nasrali na rzadko i jeszcze oczekują, by im bić brawo… Podsumuję króciutko : WYPIERDALAĆ MJE Z TYM!!!

- jesusatan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz