poniedziałek, 14 lutego 2022

Recenzja Dimidium Mei „Devil's Tales”

 

Dimidium Mei

„Devil's Tales”

Mara Prod. 2021

Nazwę Dimidium Mei po raz pierwszy poznałem w momencie, kiedy wyciągnąłem z paczki najnowszy, wydany pod koniec zeszłego roku, album tego ansamblu. Po szybkim rozeznaniu okazuje się, że ominął mnie ich debiutancki materiał, wypuszczony przez Misanthropic Art Propaganda ponad dekadę temu. Widać panowie nie spieszyli się zbytnio z nowymi nagraniami, ale jeżeli ktoś czekał, to voila - oto jest „Devil’s Tales”, album zawierający czterdzieści jeden minut rasowego, bezkompromisowego black metalu. Muszę przyznać, że jest to album trochę niepozorny. Po pierwszych odsłuchach nie wiedziałem w sumie, czy jestem bardziej za, czy może jednak przeciw. Bo faktem jest, że nie zawiera on praktycznie niczego odkrywczego, można z grubsza powiedzieć – ot, black metal jakich wiele. A jednak. Okazuje się, jak w wielu zresztą przypadkach, iż trzeba tym dziesięciu kompozycjom dać nieco czasu zanim zaczną konkretnie wsiąkać do głowy. „Devil’s Tales” to prawdziwy amalgamat wszystkiego, co w staroszkolnym bleku najlepsze. Znajdziemy tu drapieżne gitary, przeważnie nastawione na frontalny atak, ale i sporą dawkę zadziornej melodii,  skandynawskie tremolo i bardziej klasyczne kostkowanie. Dudniące beczki najczęściej galopują mocno do przodu choć chwilami przechodzą w bardzo chwytliwe, skoczne rytmy, jak choćby w „Trustee”, mocno kojarzącymi się z Carpathian Forest, z zajebistym thrashowym riffem. W tle głęboko pulsuje doskonale słyszalny bas a wokal wyrzyguje liryki dość jednostajnie, z uporem maniaka zdzierając gardło. Poza oczywistymi wpływami z północy sporo w tych dźwiękach także wczesnego Abigor, ale i szkoły z lat osiemdziesiątych. Zwróćcie chociażby uwagę na klasyczne solówki w „That Glow” albo „Confessionless”. W „Unforgettable” usłyszymy natomiast riff prawie folkowy, nasuwający skojarzenia z norweskimi pionierami gatunku. Na dobrą sprawę praktycznie w każdym utworze znajdzie się coś, na czym można ucho zawiesić, co świadczy o tym, że krążek ten jest bardzo równy. Co istotne, Demidium Mei nie silą się na przesadną finezję i wszystkie wspomniane smaczki komponują się z całością bardzo płynnie i naturalnie. Czuć w tych nagraniach szczerość oraz tą prawdziwą, pierwotną złość, gniew który prowokuje do uniesienia ku niebu środkowego palca. Na kolana może ten materiał od razu nie rzuca, ale jest zdecydowanie pozycją, po którą warto sięgnąć, tym bardziej, że tak jak wspomniałem na początku, z każdym odsłuchem żre coraz mocniej. Naprawdę bardzo solidna płyta.

- jesusatan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz