Dimidium Mei
„Devil's Tales”
Mara Prod. 2021
Nazwę Dimidium Mei po raz pierwszy poznałem w
momencie, kiedy wyciągnąłem z paczki najnowszy, wydany pod koniec zeszłego
roku, album tego ansamblu. Po szybkim rozeznaniu okazuje się, że ominął mnie
ich debiutancki materiał, wypuszczony przez Misanthropic Art Propaganda ponad
dekadę temu. Widać panowie nie spieszyli się zbytnio z nowymi nagraniami, ale
jeżeli ktoś czekał, to voila - oto jest „Devil’s Tales”, album zawierający
czterdzieści jeden minut rasowego, bezkompromisowego black metalu. Muszę
przyznać, że jest to album trochę niepozorny. Po pierwszych odsłuchach nie
wiedziałem w sumie, czy jestem bardziej za, czy może jednak przeciw. Bo faktem
jest, że nie zawiera on praktycznie niczego odkrywczego, można z grubsza
powiedzieć – ot, black metal jakich wiele. A jednak. Okazuje się, jak w wielu
zresztą przypadkach, iż trzeba tym dziesięciu kompozycjom dać nieco czasu zanim
zaczną konkretnie wsiąkać do głowy. „Devil’s Tales” to prawdziwy amalgamat
wszystkiego, co w staroszkolnym bleku najlepsze. Znajdziemy tu drapieżne
gitary, przeważnie nastawione na frontalny atak, ale i sporą dawkę zadziornej
melodii, skandynawskie tremolo i
bardziej klasyczne kostkowanie. Dudniące beczki najczęściej galopują mocno do
przodu choć chwilami przechodzą w bardzo chwytliwe, skoczne rytmy, jak choćby w
„Trustee”, mocno kojarzącymi się z Carpathian Forest, z zajebistym thrashowym
riffem. W tle głęboko pulsuje doskonale słyszalny bas a wokal wyrzyguje liryki
dość jednostajnie, z uporem maniaka zdzierając gardło. Poza oczywistymi
wpływami z północy sporo w tych dźwiękach także wczesnego Abigor, ale i szkoły
z lat osiemdziesiątych. Zwróćcie chociażby uwagę na klasyczne solówki w „That
Glow” albo „Confessionless”. W „Unforgettable” usłyszymy natomiast riff prawie
folkowy, nasuwający skojarzenia z norweskimi pionierami gatunku. Na dobrą
sprawę praktycznie w każdym utworze znajdzie się coś, na czym można ucho zawiesić,
co świadczy o tym, że krążek ten jest bardzo równy. Co istotne, Demidium Mei
nie silą się na przesadną finezję i wszystkie wspomniane smaczki komponują się
z całością bardzo płynnie i naturalnie. Czuć w tych nagraniach szczerość oraz
tą prawdziwą, pierwotną złość, gniew który prowokuje do uniesienia ku niebu
środkowego palca. Na kolana może ten materiał od razu nie rzuca, ale jest
zdecydowanie pozycją, po którą warto sięgnąć, tym bardziej, że tak jak
wspomniałem na początku, z każdym odsłuchem żre coraz mocniej. Naprawdę bardzo
solidna płyta.
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz