Kalmankantaja
„Metsäuhri”
Wolfspell Records 2022
Nie
interesuję się zbytnio fińską sceną, bo ich sposób na granie metalu nie do
końca jest dla mnie strawny. Jednakże jak na całym świecie i w Finlandii
trafiają się perełki. Tak właśnie jest w przypadku zespołu Kalmankantaja.
Projekt ten powstał zaledwie jedenaście lat temu, a już ma na swoim koncie
dwadzieścia dużych płyt. Gdyby policzyć wszystkie wydawnictwa uzbierałoby się
tego około pięćdziesięciu pozycji. Dość sporo jak na dekadę działalności.
Dziwne też, że kapela z takim dorobkiem, jak dotychczas, umykała skrzętnie
przed moimi uszami. Dziwne, ale w końcu trafiła w moje łapy i oto jest. „Metsäuhri”
to najnowsza propozycja tego projektu, a muzyka jaką w sobie zawiera to
przesiąknięty do bólu atmosferą depresyjny black metal. Typowo dla tego rodzaju
twórczości wysoko nastrojone gitary, które wyraźnie górują nad sekcją rytmiczną.
Za tych pomocą muzycy kreują melodyjne i spokojnie płynące riffy, wpędzając
słuchacza w szczególny trans, gdzie byt staje się niebytem. Depresja w tym
przypadku to nic negatywnego. To „opiatowa” błogość, która nie powinna się
nigdy skończyć. Syntezatorowe tła dodatkowo wzmacniają te odczucia oraz
utwierdzają nas w tym, że ten narkotyczny sen nie powinien zostać przerwany.
Całość momentami mocno przypomina dzieła Varga. Charakter linii melodycznych i
specyficzny tychże wydźwięk nie pozostawia wątpliwości, kto był główną
inspiracją. Podobnie jak brzmienie wokali, chwilami niemalże skopiowane co do
joty z „Filozofem”. Może to przypadek, a jeśli nie, to co z tego. Jest fantastycznie!
Płyta trwa godzinę bez dziesięciu sekund, jednak o nudzie nie może być tu mowy.
Płynące dźwięki zamykają nas w swoistej bańce z wręcz zabójczą skutecznością
odizolowując od rzeczywistości. Czas przestaje mieć znaczenie. Niewyobrażalnie
melancholijny i kasandryczny charakter, przepełnia bólem i ocieka bezsilnością.
Przesłodkie jak mak. Oczywiście jak mak w odpowiedniej formie. Tej jedynie
słusznej.
shub
niggurath
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz