VISCERAL SLAUGHTER
„Welcome to the
Slaughterhouse”
Brutaller
Records 2021
Czy
wspominałem już kiedyś, że uwielbiam Death Metalowe akty z Ameryki Południowej?
Jeżeli tak, to powtarzam to po raz kolejny, a jeżeli nie, to ogłaszam to teraz
wszem i wobec, aby wszyscy przyjęli to do wiadomości. Kocham tę pierwotną
dzikość i bezkompromisowe podejście do sprawy, jakie prezentują zespoły z
tamtych rejonów kuli ziemskiej. Skoro już o tym wspominam, to jak zapewne
słusznie się domyślacie, Visceral Slaughter musi pochodzić z przywołanej tu
wcześniej Ameryki Południowej i rzeczywiście tak jest. Trio to pochodzi bowiem
z Brazylii i napierdala klasyczny, niszczący Old School Death Metal, który
beszta okrutnie i nie bierze jeńców. Większość z Was już zatem wie (a jak nie
wie, to niech się w mordę dowie), że obcujemy tu z napierdalającymi
barbarzyńsko, charakterystycznie gniotącymi bębnami, mimo że nie wszystkie ich
partie, to bezlitosne blasty (choć oczywiście i tych jest na tej płycie pod dostatkiem),
patroszącymi przecudnie, zdrowo niekiedy zakręconymi riffami i bluźnierczymi,
złowieszczymi growlami o typowym, południowoamerykańskim szlifie. Nie słyszę
niestety na tej płycie basu, co jest niewątpliwie minusem tego krążka. Napierdalają
jednak panowie konkretnie, rzetelnie, szczerze i bez parcia na szkło i słychać,
że wzorowany na klasyce Metal Śmierci, to jest to, co im w duszy gra, a
dobitnym tego potwierdzeniem jest zawarty na końcu płyty cover ich rodaków z
Krisiun „Cursed Scrolls”. Kurwa, uwielbiam wibracje, jakie spotykam na płytach
południowoamerykańskich, a szczególnie brazylijskich zespołów. Okrutne,
poniewierające bestialsko, niszczące w chuj,
bezkompromisowe faktury dźwięków, po przejściu których nie zostaje
kamień na kamieniu, a ziemia wypalona jest do cna. I cóż mam na to poradzić?
Muszę z tym żyć, ale na szczęście nie wpędza mnie to w jakąś egzystencjonalną traumę,
czy stany destrukcyjne, a wręcz przeciwnie, napędza do dalszego eksplorowania
przepastnej, niezgłębionej, podziemnej sceny rodem z Ameryki Południowej.
Wracając jednak do centralnego punktu tej recenzji, czyli do trzeciej, pełnej
płyty Visceral Slaughter, to poza techniczno-muzycznymi aspektami, o których
wspominałem już kilka zdań wcześniej, krążek ten opatrzono równie
bezkompromisowym, jak muzyka brzmieniem, które spuszcza totalny wpierdol i
pomiata niesamowicie bez uszczerbku na ogólnej selektywności tego materiału.
Żeby jednak nie było zbyt słodko, to uważam, że beczki powinny być zdecydowanie
głębsze i cięższe, gdyż chwilami zalatują syntetykami, no i chłopaki koniecznie
muszą dokoptować do składu sprawnego basistę, który zapewniłby im miażdżące
doły. Te drobne uwagi z mojej strony nie zmieniają jednak faktu, że uważam
„Welcome…” za naprawdę dobry, niszczący krążek, który
fanom klasycznego, brazylijskiego Death Metalu wejdzie gładziutko i
bezproblemowo, sprawiając im przy tym, podobnie jak mnie dużo perwersyjnej przyjemności.
Hatzamoth
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz