poniedziałek, 31 stycznia 2022

Recenzja Sarcasm „Stellar Stream Obscured”

 

Sarcasm

„Stellar Stream Obscured”

Hammerheart Rec. 2022

Szwedzki Sarcasm po raz pierwszy zagościł w moim odtwarzaczu (choć właściwie powinienem powiedzieć “magnetofonie”) niedługo po tym, jak zespół wypuścić bardzo dobrą, nawet jak na wówczas panujące standardy, taśmę demo „A Touch of the Burning Red Sunset”, którą to otrzymał od nich znajomy, stary metal, i oczywiście się ze mną podzielił. Wkrótce potem zespół zniknął z pola widzenia a na ich nagrany jeszcze w tamtym okresie debiut czekać trzeba było mi aż do roku 2016-go. Szwedom zachciało się jednak powrócić i po oficjalnym wydaniu „Burial Dimensions” zaczęli srać kolejnymi pełniakami. Rzecz w tym, że współczesny styl zespołu dość daleki jest od tego, co prezentował on w latach dziewięćdziesiątych. Zniknęła gdzieś czająca się w ich utworach agresja, zapodziała zadziorność i zagubił gdzieś przepis na dobry riff. Zamiast tego pojawiły się słodkie melodyjki, rozwleczone kompozycje i przede wszystkim nijakość. „Stellar Stream Obscured” to trzecia po reaktywacji płyta Sarcasm, i stwierdzić muszę, że najsłabsza. Zespół stacza się po równi pochyłej i systematycznie nabiera prędkości. Utwory na nowym krążku są tak beznadziejne jak tylko być mogą. Nie chodzi mi nawet o to, że nie wnoszą do gatunku nic nowego. Mam jedynie wrażenie, że panowie grają na siłę, tylko po to by…. grać. Każdy szanujący się zespół wszystkie osiem z zamieszczonych na tym albumie numerów wrzuciłby do kosza z odpadami. Wieje tu nudą na tyle silnie, że już w połowie słuchania „Stellar Stream Obscured” zaczyna najzwyczajniej wkurwiać i ciężko jest dobrnąć do końca. Jeśli to ma być death metal to ja dziękuję, postoję. Gitary bardzo ugrzecznione, brzmienie idealnie wyczyszczone, mdlące akordy przekładane czasem dla niepoznaki pustym blastowym wypełniaczem, klawiszowe ozdabiacze w stylu niemieckiego Crematory, pseudoklimatyczne gitarowe solówki dla piętnastoletnich metalówek z naszywką Mayhem obok Nirvany, monotematyczny wokal kompletnie bez siły wyrazu… No ja przepraszam, ale gdyby panowie zadebiutowali tym materiałem trzy dekady temu, to albo nikt by na nich nie zwrócił uwagi, albo zostaliby co najwyżej wyśmiani. Nie wiem dla kogo oni te płyty nagrywają, ale wcale się nie dziwię, że Dark Descent ich olali. Dla mnie dwukrotne odsłuchanie tych piosenek było prawdziwą udręką. Nudne to jest, bez wyrazu, bez siły jaką powinien z założenia kipieć ten gatunek muzyczny. Wniosek? To nie jest, kurwa, death metal! Dajcie już sobie panowie spokój, chyba że faktycznie laski na to lecą, to może chociaż poruchacie. Beznadzieja.

- jesusatan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz