sobota, 1 stycznia 2022

Recenzja Temple of Decay “Last Manifestation of Life”

 

Temple of Decay

Last Manifestation of Life”

Black Death Production 2020


Teraz mały skok w czasie do roku ubiegłego, kiedy to nakładem Black Death Production ukazała się debiutancka EP-ka Temple of Decay. Jest to jednoosobowy projekt, co zawsze w takim przypadku mimo wszystko wzbudza moje obawy. W przypadku “Last Manifestation of Life” prysły one jednak dość szybko, bo już otwierający całość utwór tytułowy chwycił mnie za szmaty i cisnął o podłogę. Pan Mortt prezentuje nam swoją wizję black/death metalu w pięciu odsłonach. A każda z nich to naprawdę potężny strzał na ryj. Znajdziemy tu zarówno napierdalające niczym cekaem blasty jak i partie wolniejsze, frontalne ataki i trochę szachów. Jeśli miałbym się pokusić o porównania, to Temple of Decay dość blisko do Marduka, a w przypadku dwóch piosenek zaśpiewanych po polsku podobieństwa śmiało wędrują w kierunku Voidhanger. Zresztą rzeczone kompozycje w moim mniemaniu wypadają najlepiej i trochę szkoda, że całość nie została zrobiona po naszemu. Nie jest to jednak żaden mankament, gdyż i tak wydawnictwo to mocno rozstawia po kątach. Kompozycję są przemyślane i ani przez chwilę nie nudzą. Wokalnie także jest lepiej niż dobrze, bo Mortt nie ogranicza się na tym polu bynajmniej jedynie do standardowego wrzasku. Nie wiem jak to się stało, lecz wydaje mi się, iż ten materiał przeszedł trochę niezauważony a przynajmniej mi nazwa projektu była jeszcze kilka dni temu całkiem obca. Jeśli macie podobnie, to sprawdźcie “Last Manifestation of Life” koniecznie, bo dużo tracicie. Czekam niecierpliwie na nowy materiał, który podobno już się robi.

- jesusatan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz