czwartek, 27 stycznia 2022

Recenzja BASTARD OF LORAN „Beckoning the Red Moon”

 

BASTARD OF LORAN

„Beckoning the Red Moon”

Northern Silence Productions 2021

Pierwszy, pełny album hiszpańskiego duetu zwącego się Bastard of Loran swą premierę miał jeszcze pod koniec 2020 roku. Szefostwu Północnej Ciszy spodobał się on jednak na tyle, że postanowili wydać ten materiał na srebrnym krążku pakując go w limitowany do 500 szt. digipack. Po kilku odsłuchach tego materiału cały czas zastanawiam się, co wpłynęło na taką decyzję tej wytwórni, bo chyba nie zawarte na tej płycie dźwięki? Nie moja to jednak ostatecznie sprawa, więc nie będę nad tym rozmyślał, a skupię się na zawartości muzycznej „Beckoning the Red Moon”. Otrzymujemy tu mianowicie niespełna 34 minuty przeciętnego do bólu Symphonic Black Metalu opartego na całkiem soczystym, aczkolwiek w chuj monotonnym automacie perkusyjnym, zimnych, surowych riffach, niezłych wokalach i wszechobecnym parapecie. Ani mnie ziębi, ani parzy ta muzyka, a w zasadzie jest mi całkowicie obojętna, nie mam więc zamiaru celowo się nad nią pastwić, ale nie da się jednak ukryć, że album ten jest kierowany do najbardziej zatwardziałych maniaków tego podgatunku (lub też do odbiorców z przynajmniej lekko upośledzonym słuchem). Poszczególne jego składowe same w sobie tragiczne może i nie są, ale album jako całość jest przewidywalny i monotonny, przynajmniej jak dla mnie. Dźwięków basu tu panie nie uświadczysz, bo pewnie go nie ma, albo został kulawo nagrany (choć skłaniam się ku tej pierwszej opcji), niektóre partie riffów brzmią, jakby zostały przypadkowo ze sobą sklejone, więc aby nieco schować tego rodzaju kwiatki, zastosowano sprawdzoną już receptę, a mianowicie polano je zagęszczoną, wrzącą zupą upichconą z nieco głośniej wrzuconych beczek z trupa, mocniej do przodu wysuniętych partii klawisza i solidnych, agresywnych, bluźnierczych momentami wokali, które są chyba najmocniejszym punktem tej produkcji. No i cacy, płytka jak ta lala. Nie powiem, jest w tym odrobina mroku, przewijają się tu i tam nasączone ciemnością melodie, dynamika tego albumu też jest niezgorsza, a kilka patentów jest całkiem rzetelnie skleconych, ale ogólny obraz tego, co tu słyszę jawi mi się raczej mizernie. Gdyby krążek ten powstał ze dwie dekady temu, pewnie wywołałby jakieś poruszenie, ale na dzisiejszej, zatłoczonej w chuj scenie nie wróżę mu jakiś spektakularnych sukcesów. Oczywiście i dziś „Przyzywając Czerwony Księżyc” znajdzie swoje grono wiernych odbiorców, gdyż jak to się powszechnie u nas mawia „każda potwora ma swojego amatora”, dla mnie to jednak tylko odrzut po odstrzale wewnętrznym. Przesłucham więc pewnie bardziej z obowiązku, niż przyjemności jeszcze ze dwa razy to, co stworzył Bastard of Loram i pożegnam tę płytkę bez żalu. Szara, oj przepraszam, czarna, II-ligowa przeciętność, ale przynajmniej logo mają fajne.

 

Hatzamoth

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz