„Beckoning the Red Moon”
Northern
Silence Productions 2021
Pierwszy,
pełny album hiszpańskiego duetu zwącego się Bastard of Loran swą premierę miał
jeszcze pod koniec 2020 roku. Szefostwu Północnej Ciszy spodobał się on jednak na
tyle, że postanowili wydać ten materiał na srebrnym krążku pakując go w
limitowany do 500 szt. digipack. Po kilku odsłuchach tego materiału cały czas
zastanawiam się, co wpłynęło na taką decyzję tej wytwórni, bo chyba nie zawarte
na tej płycie dźwięki? Nie moja to jednak ostatecznie sprawa, więc nie będę nad
tym rozmyślał, a skupię się na zawartości muzycznej „Beckoning the Red Moon”. Otrzymujemy
tu mianowicie niespełna 34 minuty przeciętnego do bólu Symphonic Black Metalu
opartego na całkiem soczystym, aczkolwiek w chuj monotonnym automacie
perkusyjnym, zimnych, surowych riffach, niezłych wokalach i wszechobecnym
parapecie. Ani mnie ziębi, ani parzy ta muzyka, a w zasadzie jest mi całkowicie
obojętna, nie mam więc zamiaru celowo się nad nią pastwić, ale nie da się
jednak ukryć, że album ten jest kierowany do najbardziej zatwardziałych
maniaków tego podgatunku (lub też do odbiorców z przynajmniej lekko
upośledzonym słuchem). Poszczególne jego składowe same w sobie tragiczne może i
nie są, ale album jako całość jest przewidywalny i monotonny, przynajmniej jak
dla mnie. Dźwięków basu tu panie nie uświadczysz, bo pewnie go nie ma, albo
został kulawo nagrany (choć skłaniam się ku tej pierwszej opcji), niektóre
partie riffów brzmią, jakby zostały przypadkowo ze sobą sklejone, więc aby
nieco schować tego rodzaju kwiatki, zastosowano sprawdzoną już receptę, a
mianowicie polano je zagęszczoną, wrzącą zupą upichconą z nieco głośniej
wrzuconych beczek z trupa, mocniej do przodu wysuniętych partii klawisza i
solidnych, agresywnych, bluźnierczych momentami wokali, które są chyba
najmocniejszym punktem tej produkcji. No i cacy, płytka jak ta lala. Nie
powiem, jest w tym odrobina mroku, przewijają się tu i tam nasączone ciemnością
melodie, dynamika tego albumu też jest niezgorsza, a kilka patentów jest
całkiem rzetelnie skleconych, ale ogólny obraz tego, co tu słyszę jawi mi się
raczej mizernie. Gdyby krążek ten powstał ze dwie dekady temu, pewnie wywołałby
jakieś poruszenie, ale na dzisiejszej, zatłoczonej w chuj scenie nie wróżę mu
jakiś spektakularnych sukcesów. Oczywiście i dziś „Przyzywając Czerwony
Księżyc” znajdzie swoje grono wiernych odbiorców, gdyż jak to się powszechnie u
nas mawia „każda potwora ma swojego amatora”, dla mnie to jednak tylko odrzut
po odstrzale wewnętrznym. Przesłucham więc pewnie bardziej z obowiązku, niż
przyjemności jeszcze ze dwa razy to, co stworzył Bastard of Loram i pożegnam tę
płytkę bez żalu. Szara, oj przepraszam, czarna, II-ligowa przeciętność, ale
przynajmniej logo mają fajne.
Hatzamoth
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz