wtorek, 25 stycznia 2022

Recenzja VOLC VERMALEDIDE „Nietig”

 VOLC VERMALEDIDE

„Nietig”

Heidens Hart Records 2021

Volc Vermaledide to holenderska horda, której początki datowane są na rok 2001, jednak na ich debiutancki pełniak trzeba było czekać aż do roku 2021. Przez bez mała dwie dekady odpowiedzialne za ten projekt dwie persony zajęte były bowiem uczestnictwem w rozlicznych, innych przedsięwzięciach, choćby takich jak: Cirith Gorgor, Salacious Gods, Lugubre, Kjeld, Walpurgisnacht, Asregen, czy Winter of Sin. W końcu jednak panowie poskładali jakoś razem zusammen do kupy swoje pomysły i wykrystalizował się ich pierwszy, pełny album, który otrzymał imię „Nietig”. Znajdziemy na nim prawie 44 minuty klasycznego, zimnego, mizantropijnego Black Metalu sowicie okraszonego ambientowymi pływami z kosmiczno-depresyjnym klimatem. Dominują tu powolne tempa o sporym ciężarze z okazjonalnymi, ale w chuj siarczystymi przyspieszeniami, więc sekcja rytmiczna nie popisuje się żadną ekwilibrystyką, nie wychodzi przed szereg, ale rzetelnie wypełnia swoje obowiązki. Za charakter i atmosferę zawartych tu dźwięków odpowiadają w największym stopniu wiosła i klawisz o astralnym szlifie. To właśnie surowe, przeszywające, hipnotyzujące riffy charakteryzujące się sporą melodyjnością, mroczny, ponury, monumentalny, mistyczny  chwilami parapet i do pewnego stopnia jadowite, bluźniercze, złowróżbne wokale kreują to, co dzieje się na „Nietig”, a pomimo minimalistycznego chwilami podejścia, coś tam się jednak dzieje. Muzyka zawarta na tym krążku bardzo dobrze porusza się pomiędzy wisielczym, żyletkowym Black Metalem, a przepełnionym ciemnością, nawiedzonym ambientem z elementemi Dungeon Synth będąc zarazem jedną, zagęszczoną niezgorzej, zwartą całością. Można w tych dźwiękach odnaleźć ślady Burzum, Summoning, czy Darkspace, pobrzmiewają tu także echa Neptune Towers, Vond, czy starego Mortiis, więc fani Czarciego Metalu romansującego z kosmiczną próżnią będą przy tym albumie z radości machać ogonkiem. Mimo pewnych naleciałości mają te wałki swoje charakterystyczne wibracje, indywidualny szlif i nierzadko wielowarstwowe struktury, wiec można z tą płytką spędzić długie godziny, błądząc po jej tajemniczych, mrocznych zakamarkach. Nie jest to z pewnością płyta, która ukazuje nowe ścieżki dla gatunku. To raczej solidny album zbudowany na bazie sprawdzonych już w ogniu walki elementów, który fanom takiego grania wielokrotnie zrobi dobrze, a może i kilku niezdecydowanych przeciągnie na ciemną stronę mocy, ale to wszystko, na co moim zdaniem go stać.

 

Hatzamot

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz