Hell
Machine
„Relentless
Aggression”
Self-release 2021
Dziś opowieść będzie krótka, odgryzł Burek kawał
sutka… No, jak już się przestaniecie śmiać do rozpuku to włączcie sobie drugi
album Australijczyków z Hell Machine. Oni w muzyce są równie wyrachowani co ja
w moim dzisiejszym was zabawianiu. Wzięli się i nazwali w sposób banalny,
wrzucili na okładkę obrazek z gatunku „tysiąc razy widziałem” i zagrali muzykę,
którą słyszałem razy jeszcze więcej. Czyli co, do klopa? A chuja! Właśnie że
nie. Jadąc ostatnio pociągiem włączyłem sobie ten krążek randomowo i o mało co
nie wyskoczyłem na bańkę przez okno. Dobrze, że było zamknięte. Chłopaki
totalnie kochają oldschool, zwłaszcza okres kiedy z thrashu wykluwał się death
metal. Bankowo „Endless Pain” był jednym z powodów dla których ten zespół w
ogóle powstał. „Relentless Aggression” to zajebista zrzynka ze starych, mocno
już oklepanych klasyków. Oryginalności w tej muzyce za chuja nie uświadczycie,
ale kogo to martwi? Czy oglądając pornosa masowanie penisa rozprasza wam
schemat „do buzi, w pizdę, do buzi, w dupę, finisz na cycki / buzię”? No chyba
niespecjalnie. Podobnie jest z muzyką Kangurów. Ich numery to zagrane głównie w
podkręconym tempie odgrzewane kotlety, najczęściej nawiązujące do tektonicznego
gatunku z późnych lat osiemdziesiątych. Ale jak zagrane! Łeb się przy tym sam
kręci przy samym zwieraczu i aż się ma ochotę pokąsać kogoś siedzącego obok,
albo zajebać mu falangę prosto w ryj. Rytmika i nośność tego materiału jest
ponadprzeciętna. Ale, ale… Żebyście nie myśleli że absolutnie wszystko jest tu
utrzymane w tej samej linii, co to to nie. Otóż na ten przykład w „Gates of
Hell” zaskakuje riff jak żywo przypominający, kompozycyjnie i brzmieniowo,
końcówkę „The End Complete”. Z kolei w „Possession” słyszę jakby na chama
wyjętą linie wokalną, dodatkowo z identycznym pogłosem, z Cathedralowego „The Garden of the Unearthly Delights”, choć
to drugie to może być czysta koincydencja.
Mimo to „Relentless Agression” to bardzo solidny energetyczny kop w
tylną część ciała i słucha się tego koniecznie na stojąco. Dziwi mnie fakt, że
nie znalazł się wydawca chętny przyjąć chłopaków pod swoje skrzydła i musieli
album wypuszczać własnym sumptem. No ale w prawa rynku nie będę wnikał. Dla
mnie ten krążek to kawał zajebistego grania. Gorąco polecam.
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz