poniedziałek, 3 stycznia 2022

Recenzja MONTE PENUMBRA „As Blades in the Firmament”

 

MONTE PENUMBRA

As Blades in the Firmament”

End All Life Productions 2021


Pamiętam, gdy ukazał się pierwszy długograj Monte Penumbra, a był to rok 2013. „Heirloom of Sullen Fall”, bo o nim mowa, nachalnie próbowano upodobnić do ponadczasowej jedynki Ved Buens Ende i będąc sprawiedliwym, trzeba przyznać, że było w tym materiale kilka punktów wspólnych z „Written in Waters”, jednak całościowo była to płyta, przynajmniej wg mnie, przesadnie wyrafinowana, nadęta i chwilami straszliwie naciągana. Minęło osiem długich lat i oto w mym odtwarzaczu gości druga, wydana w pierwszej połowie tego roku, duża płyta portugalskiej hordy, którą pod swe skrzydła wzięła End All Life Productions. Czas dzielący oba, pełne albumy podziałał zdecydowanie na korzyść zespołu. „As Blades in the Firmament” to materiał, który zdecydowanie bardziej mi się podoba i choć nie jest to może ścisła ekstraklasa gatunku, to jednak zdecydowanie popieram kierunek obrany na tym krążku przez Monte Penumbra. To, co tu słyszymy, to bowiem naprawdę dobry, zagęszczony, dysonansowy Black Metal o rytualnym, z lekka medytacyjnym zabarwieniu, zakręcający momentami w kierunku monumentalnego Doom Metalu i czerpiący zeń pełnymi garściami. Wyśmienitą robotę robi na tej produkcji występujący gościnnie pałker. Beczki, które nagrał tu Bjarnie Einarsson są wręcz wyborne. Pozornie chaotyczne i nieprzewidywalne, jednak po pewnej chwili obcowania z nimi okazuje się, że są one wręcz matematycznie precyzyjne, prezentując prócz konkretnego jebnięcia, całą gamę zagmatwanych rytmów, pokręconych, transowych nierzadko struktur i wysmakowanych rozwiązań. Nisko dudniący, poniewierający konkretnie, gruby bas wspomaga je wydatnie potęgując ciężar i moc tej płytki, a smoliste, ponure, niepokojące, chropowate, wibrujące, zrywające skórę pasami riffy i potężne, atonalne akordy niemożliwie tyrają łepetynę. Chore, nawiedzone, przyjmujące różnorakie formy, przesiąknięte szaleństwem wokalizy wraz z psychodelicznymi dodatkami i delikatnym, ledwie zauważalnym dotknięciem ambientowego parapetu dopełniają tę popapraną warstwę muzyczną, tworząc jednocześnie zawiesistą, mroczną, złowrogą, okultystyczną, obrzędową atmosferę, jaka wylewa się z każdego, słyszanego tu dźwięku. Muza zawarta na tej produkcji pełna jest ezoterycznych, hermetycznych warstw i ech odległych, zapomnianych bytów. Hipnotyzuje i wciąga w swe przepełnione ciemnością głębiny i niezgłębione, tajemnicze labirynty, a jednocześnie przeszywa chłodem z wolna wysysając ze swych ofiar życiodajne siły. Chropowate, ziarniste, zimne, srogie, dosadne brzmienie tego krążka podkręca jego niszczycielską siłę, jednak mimo sporego zagęszczenia struktur bez większych problemów można usłyszeć, co rzeźbią poszczególne instrumenty i rozkoszować się wszystkimi niuansami tej płytki. Nie sądziłem, że po przeciętnym debiucie Monte Penumbra będzie w stanie stworzyć taki materiał. Naprawdę dobry album, który sprawił, że chętnie zawieszę ucho na ich następnych nagraniach.



Hatzamoth

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz