FLESHBORE
„Embers Gathering”
Innerstrenght Records 2021
Przyznam szczerze, że zawartość
tej płyty nielicho mnie zaskoczyła. Po pobieżnym przeanalizowaniu okładki
sądziłem bowiem, że napotkam tu jakieś klimatyczne pitolenie spod znaku Black,
lub Power Metalu, które po krótkiej konsumpcji będę mógł zjechać w recenzji,
niczym burą kobyłę. Nic z tych rzeczy, moi drodzy! Fleshbore rzeźbi tu bowiem
bardzo dobry, oparty na współczesnych trendach, Techniczny Death Metal, który
solidnie przetrzepał mi portki. „Embers Gathering”, czyli pierwszy pełny album
tej grupy, to zamykające się w nieco ponad 32 minutach siedem wałków, które po
brzegi wypełnia takie właśnie granie ze wszystkimi jego wadami i zaletami.
Zacznijmy zatem może od tego, co dobre. Kompozycje, z którymi tu obcujemy, jak
i warsztat techniczny muzyków, to absolutna ekstraklasa gatunku. Wyprawia się
tu tyle, że nie raz można wyskoczyć z kapci. Beczki wymiatają okrutnie, a
zarazem kręcą i łamią tak, że o ja pierdolę, i to najczęściej na pełnej
piździe. Bas także nie pozostaje w tyle i odstawia nielichą, elastyczną
matematykę uciekając często w małe, ruchliwe formy Jazzowe. Intensywne wiosła
jadą z technicznymi, asymetrycznymi niekiedy riffami, tworząc nierzadko spiralne wręcz
struktury dynamicznych dźwięków i uzupełniających się nawzajem, spazmatycznych,
zapętlonych melodii, które prawie wymykają się spod kontroli, by po chwili
powrócić na wzburzone wody technicznych, wywijanych na gryfach, miażdżących,
muzycznych wzorów. O solówkach jakoś specjalnie rozprawiał nie będę, bo
przecież wiadomo, że muszą być wyborne i takie kurwa są, bez dwóch zdań. Nad
całością tej pogmatwanej konkretnie materii dźwiękowej unosi się rasowy,
soczysty, gardłowy growling, który wyśmienicie współgra z zawartością foniczną
„Embers…” i niejako trzyma za pysk to instrumentalne rozpasanie. Zbeształa mnie
ta płytka naprawdę solidnie, mimo że sporo tu melodyjnych akcentów. Owe
zagrywki nie tępią jednak pazura tej płyty, a wręcz przeciwnie. Poza tym są one
doskonale rozmieszczone i oczywiście wykonane i często poza główną linią
melodyczną przewijają się w pierwszorzędnych, gitarowych harmoniach, pojawiając
się także od czasu do czasu niespodziewanie za huraganem bębnów w subtelnych
ornamentach tuż nad powierzchnią dominującego nurtu. Wszyscy, którym leży na
sercu twórczość Rivers of Nihil, Archspire, Obscura, czy Cognitive mogą śmiało
sięgnąć po debiutancki album Fleshbore i rozkoszować się nim, rozgryzając
wszystkie, znajdujące się tam smaczki. Były zalety to teraz nieco o wadach, a w
zasadzie to o jednej, ale z pewnością zajebiście ważnej. Jak zapewne się
domyślacie będę czepiał się nieco brzmienia tej produkcji. Chodzi mi mianowicie
o beczki. Przydałoby się wyposażyć je w obszerniejsze pokłady organicznego ciężaru, który zapewniłby
im sporo większą głębię wyrazu, gdyż zalatują często i gęsto syntetykami
(zwłaszcza bębny basowe, lub jak kto woli centrale). Mimo tego uważam i tak, że
to świetny album, który maniaków technicznego grania przyprawi z pewnością o
szybsze bicie serca i konkretną erekcję. Ja to w każdym razie kupuję.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz