piątek, 25 lutego 2022

Recenzja FLESHBORE „Embers Gathering”

 FLESHBORE

„Embers Gathering”

Innerstrenght Records 2021

Przyznam szczerze, że zawartość tej płyty nielicho mnie zaskoczyła. Po pobieżnym przeanalizowaniu okładki sądziłem bowiem, że napotkam tu jakieś klimatyczne pitolenie spod znaku Black, lub Power Metalu, które po krótkiej konsumpcji będę mógł zjechać w recenzji, niczym burą kobyłę. Nic z tych rzeczy, moi drodzy! Fleshbore rzeźbi tu bowiem bardzo dobry, oparty na współczesnych trendach, Techniczny Death Metal, który solidnie przetrzepał mi portki. „Embers Gathering”, czyli pierwszy pełny album tej grupy, to zamykające się w nieco ponad 32 minutach siedem wałków, które po brzegi wypełnia takie właśnie granie ze wszystkimi jego wadami i zaletami. Zacznijmy zatem może od tego, co dobre. Kompozycje, z którymi tu obcujemy, jak i warsztat techniczny muzyków, to absolutna ekstraklasa gatunku. Wyprawia się tu tyle, że nie raz można wyskoczyć z kapci. Beczki wymiatają okrutnie, a zarazem kręcą i łamią tak, że o ja pierdolę, i to najczęściej na pełnej piździe. Bas także nie pozostaje w tyle i odstawia nielichą, elastyczną matematykę uciekając często w małe, ruchliwe formy Jazzowe. Intensywne wiosła jadą z technicznymi, asymetrycznymi niekiedy  riffami, tworząc nierzadko spiralne wręcz struktury dynamicznych dźwięków i uzupełniających się nawzajem, spazmatycznych, zapętlonych melodii, które prawie wymykają się spod kontroli, by po chwili powrócić na wzburzone wody technicznych, wywijanych na gryfach, miażdżących, muzycznych wzorów. O solówkach jakoś specjalnie rozprawiał nie będę, bo przecież wiadomo, że muszą być wyborne i takie kurwa są, bez dwóch zdań. Nad całością tej pogmatwanej konkretnie materii dźwiękowej unosi się rasowy, soczysty, gardłowy growling, który wyśmienicie współgra z zawartością foniczną „Embers…” i niejako trzyma za pysk to instrumentalne rozpasanie. Zbeształa mnie ta płytka naprawdę solidnie, mimo że sporo tu melodyjnych akcentów. Owe zagrywki nie tępią jednak pazura tej płyty, a wręcz przeciwnie. Poza tym są one doskonale rozmieszczone i oczywiście wykonane i często poza główną linią melodyczną przewijają się w pierwszorzędnych, gitarowych harmoniach, pojawiając się także od czasu do czasu niespodziewanie za huraganem bębnów w subtelnych ornamentach tuż nad powierzchnią dominującego nurtu. Wszyscy, którym leży na sercu twórczość Rivers of Nihil, Archspire, Obscura, czy Cognitive mogą śmiało sięgnąć po debiutancki album Fleshbore i rozkoszować się nim, rozgryzając wszystkie, znajdujące się tam smaczki. Były zalety to teraz nieco o wadach, a w zasadzie to o jednej, ale z pewnością zajebiście ważnej. Jak zapewne się domyślacie będę czepiał się nieco brzmienia tej produkcji. Chodzi mi mianowicie o beczki. Przydałoby się wyposażyć je w obszerniejsze  pokłady organicznego ciężaru, który zapewniłby im sporo większą głębię wyrazu, gdyż zalatują często i gęsto syntetykami (zwłaszcza bębny basowe, lub jak kto woli centrale). Mimo tego uważam i tak, że to świetny album, który maniaków technicznego grania przyprawi z pewnością o szybsze bicie serca i konkretną erekcję. Ja to w każdym razie kupuję.

 

Hatzamoth

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz