PA VESH EN
„Maniac Manifest”
Iron
Bonehead Productions 2021
Do takich hord, jak białoruski Pa
Vesh En mam, mimo wszystko spory szacunek. Tworzą muzykę, dla bardzo wąskiego
grona odbiorców, która często, gęsto jest prosta, jak konstrukcja cepa, ale ich
konsekwencja i szczerość przekazu każą mi sprawdzać raz za razem, co zawierają
ich produkcje, choćby z recenzenckiego obowiązku, a poza tym, ostatnia płyta Pa
Vesh En z tego, co pamiętam, odrobinkę mnie poruszyła, oferując wysoce
depresyjne, szorstkie, mizantropijne dźwięki, które mimo swej prostoty i
kakofonicznego niekiedy, upiornego, nawiedzonego charakteru były zarazem
dziwnie wyrafinowane (oczywiście na swój popaprany, mroczny i mistyczny
sposób). Jak zatem jest z trzecim albumem tego gloryfikującego śmierć, ciemność
i wszelakie, destrukcyjne wibracje projektu? W sumie można powiedzieć, że tak,
jak zawsze, bowiem na „Maniac Manifest” ponownie obcujemy z obskurnym,
posępnym, minorowym, obłąkanym, surowym, ołowianym, ale zarazem dziwnie
hipnotyzującym Black Metalem, który ukazuje nam zakazany świat obsesyjnych,
bluźnierczych wizji, psychotycznych, nieosiągalnych, zapomnianych, rytualnych
obrzędów, mrocznych pragnień i chorych,
wysoce popierdolonych wibracji o zdecydowanie
niewesołym wydźwięku. Mimo stosunkowo prostych środków wyrazu, jakie
zostały tu zastosowane, muzyka Pa Vesh En (podobnie, jak na wydanej przed
trzema laty, drugiej ich płycie) potrafi konkretnie przeorać beret i przenieść
słuchacza do przeklętych, ukrytych wymiarów, gdzie liczy się tylko ból i
cierpienie, a przyziemne sprawy tracą sens i znaczenie. W muzyce takich
zespołów, największy nacisk kładzie się na klimat i uczciwie przyznaję, że ten,
który napotkałem na „Manifeście Maniaka”, jest obsesyjnie mroczny, w chuj
depresyjny i wręcz porażający, ale cały czas słyszę także, że ten pojebany,
chory jegomość robi postępy, jeżeli chodzi o warsztatowe aspekty swej muzyki. Z
każdym bowiem materiałem napotykamy lepszą, cięższą sekcję rytmiczną, ciekawszą
pracę gitar, które nie stronią w tej chwili od wykorzystania popierdolonych
dysonansów, odważniejsze, i co najważniejsze umiejętne użycie parapetu w celu
podkreślenia panującej tu, psychotycznej
atmosfery, czy też bardziej rozbudowane struktury poszczególnych wałków z
poniewierającym potwornie basem. Kurwa, wygląda na to, że z oponenta stałem się
wręcz adwersarzem twórczości tego opętanego ciemnością Białorusina, ale cóż ja
za to mogę, skoro dwie ostatnie jego płyty bardzo konkretnie mnie przeorały, a
wręcz opętały, robiąc dobrze i doprowadzając na skraj lepkiej, namacalnej niemal
organoleptycznie pustki istnienia? Strach pomyśleć, co zrobi ze mną kolejna
płyta Pa Vesh En, ale bądźcie pewni, że cokolwiek by to było, przyjmę to twardo
na klatę i choćby ostatnim tchnieniem, ale podzielę się z Wami moimi
refleksjami, a póki co zachęcam wszystkich maniaków surowego, nawiedzonego
lo-fi Black Metalu do zagłębienia się w dźwięki, jakie znajdują się na „Maniac
Manifest”. Satysfakcja gwarantowana.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz