poniedziałek, 28 lutego 2022

Recenzja PA VESH EN „Maniac Manifest”

 

PA VESH EN

„Maniac Manifest”

Iron Bonehead Productions 2021

Do takich hord, jak białoruski Pa Vesh En mam, mimo wszystko spory szacunek. Tworzą muzykę, dla bardzo wąskiego grona odbiorców, która często, gęsto jest prosta, jak konstrukcja cepa, ale ich konsekwencja i szczerość przekazu każą mi sprawdzać raz za razem, co zawierają ich produkcje, choćby z recenzenckiego obowiązku, a poza tym, ostatnia płyta Pa Vesh En z tego, co pamiętam, odrobinkę mnie poruszyła, oferując wysoce depresyjne, szorstkie, mizantropijne dźwięki, które mimo swej prostoty i kakofonicznego niekiedy, upiornego, nawiedzonego charakteru były zarazem dziwnie wyrafinowane (oczywiście na swój popaprany, mroczny i mistyczny sposób). Jak zatem jest z trzecim albumem tego gloryfikującego śmierć, ciemność i wszelakie, destrukcyjne wibracje projektu? W sumie można powiedzieć, że tak, jak zawsze, bowiem na „Maniac Manifest” ponownie obcujemy z obskurnym, posępnym, minorowym, obłąkanym, surowym, ołowianym, ale zarazem dziwnie hipnotyzującym Black Metalem, który ukazuje nam zakazany świat obsesyjnych, bluźnierczych wizji, psychotycznych, nieosiągalnych, zapomnianych, rytualnych obrzędów,  mrocznych pragnień i chorych, wysoce popierdolonych wibracji o zdecydowanie  niewesołym wydźwięku. Mimo stosunkowo prostych środków wyrazu, jakie zostały tu zastosowane, muzyka Pa Vesh En (podobnie, jak na wydanej przed trzema laty, drugiej ich płycie) potrafi konkretnie przeorać beret i przenieść słuchacza do przeklętych, ukrytych wymiarów, gdzie liczy się tylko ból i cierpienie, a przyziemne sprawy tracą sens i znaczenie. W muzyce takich zespołów, największy nacisk kładzie się na klimat i uczciwie przyznaję, że ten, który napotkałem na „Manifeście Maniaka”, jest obsesyjnie mroczny, w chuj depresyjny i wręcz porażający, ale cały czas słyszę także, że ten pojebany, chory jegomość robi postępy, jeżeli chodzi o warsztatowe aspekty swej muzyki. Z każdym bowiem materiałem napotykamy lepszą, cięższą sekcję rytmiczną, ciekawszą pracę gitar, które nie stronią w tej chwili od wykorzystania popierdolonych dysonansów, odważniejsze, i co najważniejsze umiejętne użycie parapetu w celu podkreślenia panującej tu,  psychotycznej atmosfery, czy też bardziej rozbudowane struktury poszczególnych wałków z poniewierającym potwornie basem. Kurwa, wygląda na to, że z oponenta stałem się wręcz adwersarzem twórczości tego opętanego ciemnością Białorusina, ale cóż ja za to mogę, skoro dwie ostatnie jego płyty bardzo konkretnie mnie przeorały, a wręcz opętały, robiąc dobrze i doprowadzając na skraj lepkiej, namacalnej niemal organoleptycznie pustki istnienia? Strach pomyśleć, co zrobi ze mną kolejna płyta Pa Vesh En, ale bądźcie pewni, że cokolwiek by to było, przyjmę to twardo na klatę i choćby ostatnim tchnieniem, ale podzielę się z Wami moimi refleksjami, a póki co zachęcam wszystkich maniaków surowego, nawiedzonego lo-fi Black Metalu do zagłębienia się w dźwięki, jakie znajdują się na „Maniac Manifest”. Satysfakcja gwarantowana.

 

Hatzamoth

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz