środa, 16 lutego 2022

Recenzja Evil Shade „Vandals”

 

Evil Shade

„Vandals” MLP

Chaos Records / SpookiesProductions 2022

Muszę się przyznać, że nie za często sięgam po tego typu muzę. Tak właściwie to jedyną płytą jaką włączam sobie od czasu do czasu z power metalowego poletka, jest „Port Royal”. Co prawda moja przygoda z metalem zaczęła się od Helloween, o której to kapeli dość szybko zapomniałem, poddając się podszeptom starszych kolegów z osiedla, którzy pokierowali mnie w zupełnie inne rejony. No, ale stało się. Do moich słuchawek trafi niejaki EvilShade. Ten pięcioosobowy band pochodzi z Meksyku i para się właśnie speed / heavy / power metalem, a ich mini – album to dwadzieścia pięć minut metalowej nudy. Dość ostre gitary, typowe dla tego gatunku beczki i basik. Szybkie i tnące riffy przechodzące z jednego w drugi. Gdzieniegdzie pojawiające się zwolnienia. Dużo melodyjnych solówek. Czysto wyśpiewywane wokale, momentami zamieniające się po prostu w szybkie gadanie lub krzyk. Wszystko to niby odegrane zgodnie z zasadami sztuki jednakże coś tu jest nie tak. Tego typu twórczość zawsze kojarzyła mi się z niesamowitą energią i lekkością. Melodyjnymi i pędzącymi jak konie w galopie melodiami, które biczują plecy i jednocześnie żywcem przenoszą do świata piratów lub na pola bitewne. Z lekkością i zarazem podniośle płynącym słowom, które nadają muzyce epickiego wręcz charakteru, a tu? Ano lipa. Numery odegrane jakby na siłę. Każdy z nich dłuży się niemiłosiernie. Brak mocy. Aranżacje bez polotu i całkowicie nieciekawe. Nie ma tutaj ani jednego momentu, który by mówił, że a może teraz zacznie coś żreć. Z każdym utworem nowa nadzieja, która natychmiast umiera. Głos śpiewaka bez polotu i energii. W dodatku posiada on dziwną manierę, przypominającą jakąś skargę wobec świata. Chyba tak naprawdę nie chce śpiewać. Pewnie wolałby iść na piwo i dziewczynki. Jedynym pozytywnym aspektem jaki udało mi się znaleźć w tym materiale to brzmienie. Nie jest zbyt czyste lecz lekko ziarniste. Niestety ani kończący tą produkcję cover Running Wild ani wspomniane brzmienie, nie jest w stanie uratować tego albumu. Słabiutkie flaki z olejem.

shub niggurath

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz