Karmanjaka
„Gates Of Muspel”
Grind To Death Records 2022
Chryste
Panie na gumowym bananie! Nigdy w życiu bym nie przypuszczał, że coś takiego
mogłoby mi się spodobać! Albo się
starzeje, albo się zakochałem. Nie, to drugie nie wchodzi w grę, przecież miłość
nie istnieje, a starości jeszcze nie czuję. O co zatem chodzi? Ano o to, że
trzecia płyta kwintetu ze Szwecji to świetna odskocznia od tych wszystkich
diabłów tarzających się w smole, mrocznych lasów i lodowatych wiatrów. W sieci
twórczość tego zespołu określa się jako black metal. Czasami dodają do tego
słowo „progressive”, ale byłbym daleki od klasyfikowania tej muzyki. Jeśli już
trzeba to powiedziałbym, że to heavy / black z technicznym sznytem, ale co ja
tam wiem. No dobra. Na tej płycie nie ma słabego numeru, a jest ich osiem.
Każdy z nich to świetne melodie typowe dla Szwecji. Żaden nie nudzi za sprawą
zmiany temp, użytych pomysłów oraz epickiego charakteru. Ostro nastrojone
gitary, świetnie brzmiące beczki oraz bas. Krystaliczna produkcja, ale w tym
przypadku to nie minus. Kunszt artystów wyśmienity. Technika na wysokim
poziomie chociaż mogę się mylić, bo przecież się nie znam. Poza tnącymi
riffami, zajebiste solówki tudzież inne smaczki wygrywane na gitarkach.
Perkusja sprawia wrażenie zaledwie muśniętej przez pałeczki, tutaj na pewno nie
ma dziur w naciągach. No i wokal. Chylę czoła. Robi robotę. Nie będę
porównywał, bo nie chce być nudny. Nie trawię melodyjnego black metalu,
niezależnie z jakiego kraju pochodzi. Dlaczego więc „Gates Of Muspel” mi się
podoba? Dlatego, że nie można do tego podchodzić jako do stricte czarnej
sztuki. To po prostu użycie pewnych elementów z wyżej wymienionej, aby stworzyć
świetną muzę na każdą okazję. Poza tym, jak w innych przypadkach, muzycy nie
silą się na bycie złymi. Nie ubierają z niewiadomych przyczyn mrocznego grania
we wręcz taneczne linie melodyczne. Nie walczą z chrześcijaństwem i wszelakimi
religiami. Nie niosą wojny, nie mrożą na kość. Nie szerzą bluźnierstw, nie
wychwalają Szatana. Za to snują opowieści w oparciu o nordycką „Eddę”.
Podniosłość, energia, lekkość jak i również autentyczna radość z tworzenia.
Momentami może przypominać melodyjne kapele z lat dziewięćdziesiątych
dwudziestego wieku, które przecież miło się słuchało. Tak też jest w tym
przypadku. Czy w samochodzie, przy kuflu piwa, w zadymionej knajpie, a co
dopiero na festiwalu. Dla wszystkich, którzy lubią heavy z ostrym pazurem jak znalazł.
Chyba mnie pojebało, że mi się to podoba. No i ten wokal…
shub
niggurath
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz