czwartek, 17 lutego 2022

Recenzja Karmanjaka „Gates Of Muspel”

 

Karmanjaka

„Gates Of Muspel”

Grind To Death Records 2022

Chryste Panie na gumowym bananie! Nigdy w życiu bym nie przypuszczał, że coś takiego mogłoby mi się spodobać!  Albo się starzeje, albo się zakochałem. Nie, to drugie nie wchodzi w grę, przecież miłość nie istnieje, a starości jeszcze nie czuję. O co zatem chodzi? Ano o to, że trzecia płyta kwintetu ze Szwecji to świetna odskocznia od tych wszystkich diabłów tarzających się w smole, mrocznych lasów i lodowatych wiatrów. W sieci twórczość tego zespołu określa się jako black metal. Czasami dodają do tego słowo „progressive”, ale byłbym daleki od klasyfikowania tej muzyki. Jeśli już trzeba to powiedziałbym, że to heavy / black z technicznym sznytem, ale co ja tam wiem. No dobra. Na tej płycie nie ma słabego numeru, a jest ich osiem. Każdy z nich to świetne melodie typowe dla Szwecji. Żaden nie nudzi za sprawą zmiany temp, użytych pomysłów oraz epickiego charakteru. Ostro nastrojone gitary, świetnie brzmiące beczki oraz bas. Krystaliczna produkcja, ale w tym przypadku to nie minus. Kunszt artystów wyśmienity. Technika na wysokim poziomie chociaż mogę się mylić, bo przecież się nie znam. Poza tnącymi riffami, zajebiste solówki tudzież inne smaczki wygrywane na gitarkach. Perkusja sprawia wrażenie zaledwie muśniętej przez pałeczki, tutaj na pewno nie ma dziur w naciągach. No i wokal. Chylę czoła. Robi robotę. Nie będę porównywał, bo nie chce być nudny. Nie trawię melodyjnego black metalu, niezależnie z jakiego kraju pochodzi. Dlaczego więc „Gates Of Muspel” mi się podoba? Dlatego, że nie można do tego podchodzić jako do stricte czarnej sztuki. To po prostu użycie pewnych elementów z wyżej wymienionej, aby stworzyć świetną muzę na każdą okazję. Poza tym, jak w innych przypadkach, muzycy nie silą się na bycie złymi. Nie ubierają z niewiadomych przyczyn mrocznego grania we wręcz taneczne linie melodyczne. Nie walczą z chrześcijaństwem i wszelakimi religiami. Nie niosą wojny, nie mrożą na kość. Nie szerzą bluźnierstw, nie wychwalają Szatana. Za to snują opowieści w oparciu o nordycką „Eddę”. Podniosłość, energia, lekkość jak i również autentyczna radość z tworzenia. Momentami może przypominać melodyjne kapele z lat dziewięćdziesiątych dwudziestego wieku, które przecież miło się słuchało. Tak też jest w tym przypadku. Czy w samochodzie, przy kuflu piwa, w zadymionej knajpie, a co dopiero na festiwalu. Dla wszystkich, którzy lubią heavy z ostrym pazurem jak znalazł. Chyba mnie pojebało, że mi się to podoba. No i ten wokal…

shub niggurath

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz