sobota, 7 maja 2022

Recenzja CLAIRVOYANCE „Threshold Of Nothingness”

 

CLAIRVOYANCE

„Threshold Of Nothingness” (EP)

Blood Harvest Records 2022

I zaraz się zacznie sranie w banie „jakie to zajebiste”, „płyta roku”, „Polak potrafi” czy wszelakie inne, pochwalne pierdolollo na rzecz stołecznych młodzików z Clairvoyance. I bardzo dobrze, że będzie, bo dobrą muzykę trzeba chwalić i promować, a w przypadku debiutanckiej Epki „Threshold Of Nothingness” trudno pisać inaczej. Grupa, która zdrowo namieszała w światowym, deathmetalowym podziemiu właśnie dostarczyła pod banderą Blood Harvest niespełna 25 minut smolistego death metalu najlepszej maści. Nie ma się co oszukiwać – główną inspiracją dla Clairvonace jest Incantation, więc jeśli ktoś poszukuje w muzyce oryginalności to tutaj jej na pewno nie znajdzie. Znajdzie za to na pewno jakość i to bardzo wysoką. Warszawiacy grają z ogromnym luzem i lekkością, bez zadęcia, a jednocześnie trzymając się ściśle określonej konwencji. „Threshold Of Nothingness” to nie tylko stutonowe walce gruchoczące gości, ale i kawał dynamicznego, momentami wręcz thrashującego grzańska. Bardzo nie cieszy ów thrashowy sznyt, gdyż gro zespołów uprawiających Incantation-worship popada w toporność i zamulenie, z którego nie potrafi się wygrzebać. Clairvoyance przez to, że sięgają po klasyczne struktury i riffy, nie próbując uciekać się do gitarowej ściany dźwięku i maskowania niedoskonałości za przybrudzonym brzmieniem zyskuje w każdym aspekcie – utwory są drapieżne, zadziorne, a zmieniające się tempo skutecznie chroni przed monotonią. Brzmienie jest selektywne, ale i dostatecznie brudne, ciężkie i organiczne, ale nie wyprać tych dźwięków z piekielnych schematów. Czy się to komuś podoba czy nie „Threshold Of Nothingness” to jeden z najlepszych materiałów z rodzimym metalem śmierci nie tylko na przestrzeni ostatnich lat, ale chyba w ogóle. Może dlatego, że brzmi on tak bardzo niepolsko, a może po prostu, że po prostu cholernie wysmakowany w swojej niszy, czyniąc z Clairvoyance jednym z najlepszych epigonów ekipy Johna McEntee. Jest tu jeszcze miejsce na dalszy rozwój i wypracowywanie bardziej charakterystycznych dla siebie elementów, które byłyby w przyszłości wyróżnikiem dla ekipy z Warszawy. Póki co jednak delektujmy się tym co jest i wypatrujmy z niecierpliwością kolejnych kroków w rozwoju tej kurewsko obiecującej formacji. Brawo!

 

                                                                                                                                             Harlequin

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz